Kupowanie biletu na polski film jest
jak przeglądanie nekrologów w gazecie. Większość nazwisk jest
obca. Często wszystkie. Każde reprezentuje czyjąś osobistą
tragedię, z których większość i tak pozostanie anonimowa.
Czytaniu nekrologów towarzyszy dziwne uczucie. To rodzaj wyzwania
rzuconego losowi. Odkładamy gazetę i nic się nie zmienia - znowu
się udało. Tak jak czytanie nekrologów zawiera w sobie jakiś
promil emocji, tak coraz mniej rozumiem co zawierają w sobie kolejne
film z podgatunku, ”wybitny film polski”.
Można stwierdzić, że tzw. ”film
polski” to osobna kategoria, zarówno pod kątem artystycznym jak i
rozrywkowym. Jest to dzieło w najlepszym wypadku nieudolne zarówno
artystycznie, jak i rozrywkowo, a efektem ubocznym jest porażka
frekwencyjno-finansowa. Niezmiennie ”film polski” wzbudza zachwyt
tabunu polskich recenzentów odwrotnie proporcjonalnie do zachwytu i
zainteresowania widowni.
Omówię to zjawisko na przykładzie:
Poniedziałek, godzina 19.30,
Lęk wysokości, reżyseria
Bartosz Konopka. W sali kinowej na 200
miejsc, poza Frankiem zasiada 4 widzów (słownie czterech). Gaśnie
światło. Tym razem ”film polski” rozpoczyna się od końca.
Nieudolny montaż dźwięku i przestylizowane zdjęcia sugerują
antycypację - oglądamy zakończenie - ojciec umarł. Gdy już
dowiedzieliśmy się do czego film zmierza twórcy przedstawiają
strzępy fabuły. Mamy syna-
Dorociński i ojca-
Stroiński. Pierwszy
pracuje w TV, a drugi ma schizofrenię. Łapiecie to: ojciec-syn,
schizofrenia-TV. Błyskotliwe? Będzie lepiej, bo to intelektualne
połączenie twórcy filmu eksploatują na wszelkie możliwe sposoby.
Ojciec wyrzuca co chwilę odbiorniki telewizyjny z okna swojego
mieszkania. Cały czas ogląda telewizję i nagrywa pieczołowicie
wszystkie telewizyjne wystąpienia swojego syna. Nawet uziemiony na
oddziale zamkniętym w szpitalu psychiatrycznym, później i tak w
jego gablotce znajdzie się nagranie z debiutu syna w roli prezentera
wiadomości - magia kina, chciałoby się zakrzyknąć.
Nie dajcie
się zwieść, że
Lęk wysokości to film kinowy.
Pretensjonalne stylizacje, przejaskrawione zdjęcia nie ukryją
faktu, że talentu scenariuszowego w filmie tyle, co w telenoweli.
Aktorzy starają się jak mogą, ale nie są w stanie nic ugrać, bo
nie ma podstaw w postaci historii, której film
Konopki jest
pozbawiony całkowicie. To utwór skrajnie niezdarny dramaturgicznie.
Pozbawiony jakiegokolwiek konfliktu. Zdarzenia rozgrywają się
wyłącznie na zasadzie losowych zbiegów okoliczności i nie da się
między nimi stworzyć logicznej sieci skutkowo-przyczynowych
powiązań.
Syn nagle, po 20 latach dostaje telefon z
psychiatryka, do którego trafił jego ojciec. Jedzie nie wiadomo w
jakim celu przekonany o tym, że nadzwyczajna inteligencja
schizofrenika i tak da wszystkim lekarzom w kość. Ze spotkania po
latach niewiele wynika. Syn nagle zaczyna się martwić losem ojca.
Uznaje, że psychiatryk, to zbyt okrutne miejsce. Zabiera go z
powrotem do zrujnowanego mieszkania, które jest już popisem
finezji, wrażliwości i wyobraźni scenografów. Z sufitu, w formie
kołysek dyndają podwieszone piloty telewizorów i inne tego typu
”pomysły” stanowiące impresję nt. wyglądu lokum klasycznego
schizofrenika.
Pozostawiony sam sobie ojciec zaczyna szybko
rozrabiać, więc znowu trafia do psychiatryka i tak w kółko. Syn
opiekując się ojcem zawala i w pracy i zaniedbuje żonę, ale nie
ma to żadnych konsekwencji. Po kolejnych wpadkach w pracy, dostaje
kolejne awanse, a kolejne napady histerii jego żony sprawiają, że
tamta kocha go tylko bardziej. A koniec i tak już znamy z pierwszej
sceny.
Lęk wyskości to film
karykaturalny.
Reżyser – zdolny dokumentalista wykazuje się
całkowitym brakiem fabularnego talentu.
Konopka bierze się za
rozliczenie z demonami własnej przeszłości, ale nie udaje mu się
postawić żadnego pytania. W efekcie
Lęk wysokości to dzieło
niewiarygodne, nudne i pretensjonalne, któremu nie
udaje się podjąć tematów, po powierzchni których się
prześlizguje: choroba bliskiej osoby, starość, relacji
ojciec-syn.
Lęk wysokości to film o zawartości
emocjonalnej porównywalnej z nekrologiem anonimowej osoby. I tak
przez półtorej godziny... Zdecydowanie odradzam,
oj, lepiej nie
Chyba, że podobały się Tobie ”Pręgi”, czy ”33 sceny z
życia” - w takim przypadku pędź do kina bez ”Lęku...” póki
jeszcze grany jest.