To nie będzie recenzja, ani artykuł. To będzie wpis. Emocjonalny. Franek się wkurwił. Wkurwił na głos.
Uwaga na wstępie - post zawiera sformułowania wulgarne i powszechnie uznawane za obraźliwie. Trudno.
Przy stole siedzą trzy młode osoby: Melania (Magdalena Grąziowska), Przemek (Bartosz Porczyk) i Otto (Ksawery Szlenkier). Ten ostatni ubrany w niemiecki mundur trzyma w ręku... karabin maszynowy, z którego mierzy do Przemka. - Może chciałbyś herbaty, może kawy? A może coś do jedzenia? - Melania nieco uwodzicielsko pyta Ottona, jakby sytuacja była zupełnie zwyczajna. On z trudem, śmiejąc się, wypowiada słowo "kiełbasa" - bo reszta rozmowy toczy się po niemiecku - ale w końcu prosi o piwo. Melania za jego milczącą zgodą idzie do lodówki. Wyciąga z niej puszkę piwa. By ją odebrać, Otto musi odłożyć broń na stół. Piwo z otwieranej puszki tryska jak fontanna, a wtedy zaskoczony Otto dostaje od Melanii w głowę czymś ciężkim...
Jesteśmy w hali zdjęciowej wytwórni na Chełmskiej w Warszawie, gdzie Juliusz Machulski kręci komedię fantastyczną "AmbaSSada". To ósmy dzień zdjęciowy.
Czy to fragment gimnazjalnej rozprawki? Wycinek z eseju maturalnego? Reportaż do szkolnego radiowęzła? Nie - to fragment "artykułu" uznanego krytyka filmowego Jacka Szczerby. Jeśli tak jak ja nie możecie uwierzyć w to, co czytacie, to trzymajcie się - to jeszcze nie koniec.
Operator Witold Adamek stara się, by podczas tej sceny nie było widać w kadrze marki piwa na puszce, żeby wystrzał piany przy jej otwieraniu był jak największy i żeby cios w głowę Ottona wypadł okazale. Niemiec zwala się po nim z krzesła. Rzecz jasna na podłożony obok materac, którego kamera nie pokazuje. Między kolejnymi dublami trwa wycieranie zamoczonej podłogi, jeden z asystentów suszarką do włosów suszy krzesło...
To się nazywa "magia kina" według Jacka Szczerby - nie pokazują materaca! Rozumiecie już, na czym polega ta sztuczk
Przenosiny w czasie? Czemu nie, przecież już w komedii "Ile waży koń trojański" Machulski udowodnił, że nie ma z tym żadnych problemów.
No pewnie - jak wykurwiście wyszedł Koń trojański wie każdy, który widział tego gniota. Można śmiało stwierdzić, że pan Machulski ma papiery na reżyserowanie filmów o przenosinach w czasie. Podobna dla Ambassady zrezygnował z kręcenia kolejnej części serii Powrotu do przyszłości. Generalnie polscy filmowcy z niczym zdają się nie mieć żadnych problemów.
Mnie na planie "AmbaSSady" najbardziej urzekło jednak filmowe mieszkanie: zupełnie jak prawdziwe, tyle że bez sufitu. Duże i wygodne - łazienka z kuwetą dla kota, sypialnia z szerokim łóżkiem, salon z plazmowym telewizorem, gabinet z wygodnym biurkiem i półkami na książki (książek w ogóle jest tu pełno). Podziwiałem ubrania i kije golfowe w garderobie, a na tzw. zapleczu kilka zapasowych sztuk munduru Ottona, do wymiany, gdy komplet używany do zdjęć będzie już mokry od piwa.
Każdy z pewnością widział kiedyś film, w którym bohater zagląda do lodówki, co kamera filmuje tak, jakby sama była w tej lodówce. Trik polega oczywiście na tym, że lodówka nie ma tylnej ścianki. Taka lodówka była też w studiu na Chełmskiej - nie mogłem się oprzeć, żeby do niej nie zajrzeć. Piwa w niej nie znalazłem. A może z przejęcia go nie zauważyłem?
Panie Jacku, kino od zawsze korzysta z przestrzeni studyjnych. To żadna nowość, nie ma się, czym podniecać, do chuja! Można wejść do lodówki, choćby od tyłu i trochę ochłonąć, co sugeruję, gdyż panie Jacku, tak kadzić po prostu nie wypada. Jeśli zastanawiacie się skąd się ta bezrefleksyjna, dyletancka egzaltacja bierze? Służę pomocą. W jednym z filmików, o tym właśnie, ok 1m40s:
http://wyborcza.pl/12,82983,12201060,Winda_wehikulem_czasu__niemiecki_oficer_kontra_piekna.html
nietrudno dostrzec gdzie, oprócz studia na Chełmskiej kręcone są zdjęcia do filmu Machulskiego. Tuż za rogiem, wręcz na przeciwko - w siedzibie koncernu Agora przy ulicy Czerskiej. Koincydencja? Franek nie wierzy w takie przypadki. Agora, to koncern medialny, wydawca Gazety Wyborczej, w której zatrudniony jest rzeczony pan Szczerba. Czy kogoś zdziwi, gdy oficjalnie okaże się, że Agora jest jednym z producentów filmów Machulskiego? Mnie na pewno nie. Dlatego, by zachować twarz warto od razu na wstępie zaznaczyć, że to co spłodził pan Szczerba to nic innego jak artykuł sponsorowany. Tak to działa, w naszym filmowym świecie wzajemnej adoracji, w którym krytycy filmowi to banda przygłupich lizusów, kompletnie odciętych od rzeczywistości, dla których wyjście do kina to darmowy bankiet ze znajomymi.
Ciekaw jestem, czy te wszystkie gnioty, które tak wielkodusznie "gwiazdkują" podobałyby im się tak samo, gdyby przyszło im płacić prawie trzy dychy za bilet, jak normalnemu człowiekowi?
Artykuł Szcerby jest ohydny na wielu poziomach i wkurwił mnie strasznie, wręcz rozsierdził. Rozumiem, że są ludzie, którzy uznają
Seksmisję za komedię wszechczasów, ale to było w 1983 roku, do kurwy nędzy! Panie Szczerba rypnij się pan w łeb, bo po
Kołysance naprawdę nikt nie czeka na kolejny film Machulskiego. Wybitność, to nie jest tytuł, który otrzymuje się dożywotnio i z automatu. Jesteś tak dobry jak Twój ostatni film, czyli w przypadku Machulskiego - jesteś chujowy! I to podwójnie. A jak ktoś nie wierzy, to niech sobie zobaczy
Konia trojańskiego i
Kołysankę - życzę powodzenia.
Nie wiem, na czym jeszcze polega symbioza polskich krytyków z filmowcami, ale naprawdę to wzajemne gmeranie się po jajcach przyprawia mnie o mdłości. Filmy w Polsce są dotowane z haraczu pobieranego od wszystkich dostawców mediów: nadawcy telewizyjni, platformy cyfrowe, kina, dystrybutorzy. Rocznie zbiera się tego przeszło 100 milionów złotych, które wypierdalane są w błoto na przeszło trzydzieści produktów filmopodobnych, których powstanie możliwe jest dzięki lizusom pokroju Szczerby i leniom odcinającym kupony jak Machulski. Polski producent, żerując na dotacjach, jeśli w ogóle, to ponosi minimalne ryzyko finansowe. Frekwencja na polskich filmach artystycznych jest generalnie żałosna. Widzowie polskich komedii w dużej mierze mają problemy z równoczesnym czytaniem napisów, wpierdalaniem popcornu i żłopaniem piwska. A wszystkim od początku zarządza jedna baba - polska Amelia, czyli Agnieszka Odorowicz:
Z ręką na sercu przypomnijcie sobie ostatni polski film, który Was wzruszył, rozśmieszył, nauczył czegoś nowego, odkrył nieznany zakątek świata, emocji. Zrobił z Wami coś, co tylko sztuka zrobić z człowiekiem potrafi i na trwałe zapisał się w Waszej pamięci. Można wpisywać śmiało w komentarzach. Ciekawe ile się tego uzbiera. Może jest rzeczywiście tak wspaniale, jak chcieliby nam wmówić nasi krytycy.
Mnie wydaje się jednak, że polskie kino jest równie puste jak spojrzenie pani z powyższego zdjęcia. Wiem, że nie jest to argument merytoryczny. Wiem, że chaotycznie generalizuję, ale to nie jest kwestia gustu. To po prostu kwestia smaku.
Tyle.
Artykuł sponsorowany z planu
Ambassady możecie przeczytać
tutaj.