sobota, 3 września 2011

"Jeż Jerzy", czyli o tym, że nie ma jeża bez kolców


Z jeżami jest zupełnie podobnie jak z różami. Tak jak i róży, jeża bez kolców nie ma. W przypadku róży, kolce mają sens głębszy. Każą nam zastanowić się nad naturą piękna. Nad ceną, jaką należy zapłacić za z pięknem obcowanie. Bardzo górnolotnie. Tak się chyba utarło, że róża to górnolotny kwiat. Z czasem, być może, coraz bardziej pretensjonalny. No, a jeże, ze swej natury są zdecydowanie bardziej przyziemne. Po prostu jeż, jaki jest, każdy widzi. Jaki jest Jerzy jeż, ci, co wiedzą, wiedzą. A ci, co nie, nie. Proste? Bez względu na to, do której grupy, drogi Czytelniku należysz, dowiesz się, czytając dalej, o co z tym jeża Jerzego filmem chodzi…
Otóż, o nic nie chodzi. Wiem, wiem. Kliknąłeś, drogi Czytelniku, zaciekawiony co dalej? Oczekiwałeś, być może, fajerwerków jakichś. A tutaj, tak prosto z mostu. Strzał, jak z armaty, albo w ogóle niewypał. Niestety – w przypadku jeża Jerzego tak się sprawy mają. Jeśli jeża znasz, to się z filmu niczego nowego o nim nie dowiesz. Jeśli Jerzego nie znałeś, dzięki filmowi go nie poznasz. W najlepszym wypadku, jeśli Cię nie odstręczy, nie zainteresuje.

Film Jeż Jerzy, to z całą sympatią dla komiksowego bohatera, półprodukt. Jest jak jeż bez kolców. Jak dowcip bez puenty, do tego nieśmieszny. Jak czerstwa bułka. Jak pęknięta dętka. Jak wybita szyba na szkolnym korytarzu w efekcie niefortunnego uderzenia szmacianą „zośką”… Charakterystyczna kreska, przyzwoita animacja, kilka ciekawych pozycji wśród podkładających głosy aktorów, no i za cholerę nie składa się to wszystko w logiczną całość. Historia jest bzdurna. Ewidentnie została potraktowana jako pretekst, ale wciąż nie mogę wymyślić do czego?

Na plus wyłapałem:

  • Fajna muzyka. Z pomysłem. Dobrze wykonana. Dobrze brzmi.
  • Jedna scena nieźle i zabawnie się zaczyna (monolog skina w roli, którego warszawski raper Sokół), ale już zdecydowanie niezabawnie kończy (Misiek Koterski podkłada głos po prostu słabo, a scenarzyści też nie pomagają).
  • Fajny numer musicalowy. Zrobiony na wysokim poziomie. Taki smutny zwiastun porażki filmu. Okazuje się, że możliwości i potencjał były, ale zapału i pracowitości starczyło tylko na ok. dwie minuty
  • Poza tym, dla wytrwałych, na koniec napisów końcowych (sic!) żart na „do widzenia”.

A skoro jesteśmy przy końcu, to ostrzegam, że film kończy się po upływie 76 minut. Słownie „siedemdziesiąt sześć”. Wiadomo, że animacje są zwykle nieco krótsze od filmów konwencjonalnych, ale… Historia Jeża Jerzego nie zamyka się w 76 minutach, bo tak naprawdę nigdy się nie rozpoczyna. Ona się kończy w pewnym momencie, bo kiedyś się skończyć musiała. A jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Jest jeden sposób, by zaoszczędzić trochę grosza przy animacji, po prostu ją skrócić. W filmie animowanym, scena dialogowa na dwie postaci, czy sekwencja wybuchającej planety kosztują tyle samo, bo płaci się za każdą kolejną klatkę.

A na koniec zostałem, jako widz, z takim dziwnym poczuciem, że obejrzałem pół filmu, albo raczej ćwierć-film i zupełnie nie wiem, co z tego wynika. No i jeszcze smutek, że kultowy komiks „polska myśl filmowa” jest w stanie z taką łatwością przerobić na takie straszne byle co. Jerzy to jeż bez kolców. Szkoda czasu:

oj, lepiej nie

Jeż Jerzy, reż. W. Wawszczyk, J. Tarkowski, T. Leśniak, Polska 2011

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz