środa, 14 września 2011

"Jesteś tam?", czyli o tym, że czasem to chwila decyduje o tym czy cię nie ma


Pewnie „gdzieś-tam” przeczytacie, że Jesteś tam? to holenderska Sala Samobójców, albo odwrotnie. Jeśli tak, nie wierzcie. Obydwa filmy mają tyle z sobą wspólnego co Deutsche Bahn z PKP. I co z tego, że PKP ma czternaście nowych składów, jeśli wloką się one po wciąż tych samych popękanych torach? Dla jasności Sala Samobójców jest PKP, a Jesteś tam? to DB - opinie ma dobrą, ale też potrafi się spóźnić.

Opuśćmy koleje. Zdarzają się od czasu do czasu filmy nieoczywiste. Nieoczywistość potrafi wywindować film na poziom wybitności, ale tylko w parze z uniwersalizmem. Jesteś tam? nie jest filmem wybitnym. Jego nieoczywistość polega na tym, że nie bardzo wiadomo, co o nim myśleć. Dobre filmy zarzucają na widza haka. Czasami wystarczy mały haczyk, który niepostrzeżenie ciągnie nas za fabułą. Czasem jedna scena, jedno ujęcie potrafi zdecydować o tym, czy jesteśmy na pokładzie wraz z bohaterami opowieści. Jeśli chcesz wiedzieć, czy moja odpowiedź na tytułowe pytanie była twierdząca, nie przerywaj i…

W przypadku Jesteś tam? sprawa jest fundamentalnie prosta. Haczykiem jest główny bohater. Jeśli go polubisz, jeśli Cię zaintryguje , jeśli dasz się złapać, łatwiej przyjdzie Ci wybaczyć dłużyzny, nie zawsze udane stylizacje na kino azjatyckie, spadki w dynamice, czy niedociągnięcia w samej historii.
Bohater cierpi na przypadłość, którą jednym angielskim słowem określić można jako numbness, czyli mieszankę emocjonalnego odrętwienia, otępienia z pustką. Jeśli widziałeś Powrót do Garden State, wiesz bez pudła, o czym mówię, nie licz jednak na podobną dawkę dystansu, humoru i liryzmu. Jako potencjalnemu widzowi polecam postawienie sobie w tym miejscu pytania: czy historia młodego człowieka z bogatego europejskiego kraju, który odniósł w życiu realny sukces zawodowy (łącząc go z pasją), ale jednocześnie wpadł w egzystencjalną pustkę Cię interesuje? Ostrzegam, że to emocja niszowa, która balansuje niebezpiecznie blisko granicy, po drugiej stronie której znajduje się irytacja. Jeśli odpowiedź jest pozytywna, to masz szansę się złapać. A jeśli tak się stanie, to pamiętaj o nieoczywistości tego filmu, która nie pozwoli cieszyć się projekcją bez chwil zwątpienia. Ja się złapałem, ale zdecydowanie zbyt często w trakcie oglądania wędrowałem gdzieś poza film i nie wiem, czy to działał mechanizm „wbrew” czy „wobec”.

W kilku scenach przenosimy się wraz z bohaterami do wirtualnej rzeczywistości. Brzmi znajomo? W Jesteś tam? to zabieg bardzo udany. Wirtualna rzeczywistość Second Life odwzorowana jest bardzo realistycznie. Z jej kwadratowymi teksturami, nieociosanymi pikselami, poszarpaną, skokową animacją. Cisza przerywa stukanie w klawiaturę i wyświetlane na ekranie sporadyczne teksty. Nie ma tu fałszywej poetyki. Taniej, emocjonalnej konfekcji. W każdej chwili można odnieść tę wirtualną interakcję do „realnych” filmowych postaci. Wypełnić pustkę ich „prawdziwymi” emocjami. To rozwiązanie, które przynosi zdecydowanie ciekawsze efekty niż podane na talerzu, pełne efekciarstwa impresje na temat wirtualnego świata.

Czy warto wybrać się na Jesteś tam? Po pierwsze, musisz chcieć dać się złapać. Haczyk jest niezbędny do wybaczenia wszelkich niedoróbek i niedociągnięć. Jeśli się złapiesz, otrzymasz subtelny dramat psychologiczny z zaskakującym, otwartym zakończeniem. Jeśli złapać się nie dasz, wynudzisz się na pretensjonalnym, pustym filmie, który na dodatek ma idiotyczne zakończenie. Proste? Decyzja należy do Ciebie…

można

Jesteś tam?, reż. D. Verbeek, Tajwan, Francja, Holandia 2010

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz