Pewnie „gdzieś-tam” przeczytacie, że Jesteś tam? to
holenderska Sala Samobójców, albo
odwrotnie. Jeśli tak, nie wierzcie. Obydwa filmy mają tyle z sobą wspólnego co Deutsche Bahn z PKP.
I co z tego, że PKP ma czternaście nowych
składów, jeśli wloką się one po wciąż tych samych popękanych torach? Dla
jasności Sala
Samobójców jest PKP, a Jesteś tam? to DB - opinie ma dobrą, ale też potrafi się spóźnić.
Opuśćmy koleje. Zdarzają
się od czasu do czasu filmy nieoczywiste. Nieoczywistość potrafi wywindować
film na poziom wybitności, ale tylko w parze z uniwersalizmem. Jesteś tam? nie jest filmem
wybitnym. Jego nieoczywistość polega na tym, że nie bardzo wiadomo, co o nim
myśleć. Dobre filmy zarzucają na widza haka. Czasami wystarczy mały haczyk,
który niepostrzeżenie ciągnie nas za fabułą. Czasem jedna scena, jedno ujęcie
potrafi zdecydować o tym, czy jesteśmy na pokładzie wraz z bohaterami opowieści. Jeśli chcesz wiedzieć, czy moja odpowiedź na tytułowe pytanie była
twierdząca, nie przerywaj i…
W przypadku Jesteś tam? sprawa jest
fundamentalnie prosta. Haczykiem jest główny bohater. Jeśli go polubisz, jeśli Cię
zaintryguje , jeśli dasz się złapać, łatwiej przyjdzie Ci wybaczyć dłużyzny, nie zawsze udane stylizacje na kino azjatyckie, spadki w
dynamice, czy niedociągnięcia w samej historii.
Bohater cierpi na przypadłość, którą jednym angielskim słowem określić można jako numbness, czyli
mieszankę emocjonalnego odrętwienia, otępienia z pustką. Jeśli widziałeś Powrót do Garden State,
wiesz bez pudła, o czym mówię, nie licz jednak na podobną dawkę dystansu, humoru i
liryzmu. Jako potencjalnemu widzowi polecam postawienie sobie w tym miejscu
pytania: czy historia młodego człowieka z bogatego europejskiego kraju, który
odniósł w życiu realny sukces zawodowy (łącząc go z pasją), ale jednocześnie
wpadł w egzystencjalną pustkę Cię interesuje? Ostrzegam, że to emocja niszowa,
która balansuje niebezpiecznie blisko granicy, po drugiej stronie której znajduje się irytacja. Jeśli odpowiedź jest pozytywna, to masz szansę się złapać. A jeśli tak
się stanie, to pamiętaj o nieoczywistości tego filmu, która nie pozwoli cieszyć
się projekcją bez chwil zwątpienia. Ja się złapałem, ale zdecydowanie zbyt
często w trakcie oglądania wędrowałem gdzieś poza film i nie wiem, czy to działał
mechanizm „wbrew” czy „wobec”.
W kilku scenach przenosimy się wraz z bohaterami do
wirtualnej rzeczywistości. Brzmi
znajomo? W Jesteś tam? to zabieg
bardzo udany. Wirtualna rzeczywistość Second Life odwzorowana jest bardzo
realistycznie. Z jej kwadratowymi teksturami, nieociosanymi pikselami,
poszarpaną, skokową animacją. Cisza przerywa stukanie w klawiaturę i wyświetlane
na ekranie sporadyczne teksty. Nie ma tu fałszywej poetyki. Taniej,
emocjonalnej konfekcji. W każdej chwili można odnieść tę wirtualną interakcję
do „realnych” filmowych postaci. Wypełnić pustkę ich „prawdziwymi” emocjami. To
rozwiązanie, które przynosi zdecydowanie ciekawsze efekty niż podane na
talerzu, pełne efekciarstwa impresje na temat wirtualnego świata.
Czy warto wybrać się na Jesteś tam? Po pierwsze, musisz chcieć dać się złapać. Haczyk jest niezbędny do wybaczenia wszelkich
niedoróbek i niedociągnięć. Jeśli się złapiesz, otrzymasz subtelny
dramat psychologiczny z zaskakującym, otwartym zakończeniem. Jeśli złapać się nie dasz, wynudzisz się na pretensjonalnym, pustym filmie, który na dodatek ma
idiotyczne zakończenie. Proste? Decyzja należy do Ciebie…
można
Jesteś tam?, reż. D. Verbeek, Tajwan, Francja,
Holandia 2010
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz