wtorek, 4 października 2011

"Ki", czyli o tym, że skrótowość potrafi być nużąca


Skrótowość niejedno ma imię i niejeden wymiar. Zasadniczo ze skrótowości korzystamy w dwóch skrajnych przypadkach: z jednej strony w wyniku nadmiaru informacji, gdy chcemy od razu przejść do sedna; z drugiej zaś strony, gdy próbujemy zakamuflować informacyjny deficyt – stajemy się tak skrótowi, że aż niezrozumiali. To taka próba dodania znaczeń przez redukcję. Czasem efektowna (ale wyłącznie na krótką metę), bardzo rzadko jednak efektywna.

Przepraszam za powyższy akapit. Czuję się z nim nieswojo. Nie wiem, jak zabrać się za Ki. To film skrajnie niedobry i pusty pod względem zawartości emocjonalno-intelektualnej. Jednocześnie wzbudza we mnie skrajne, silne i bardzo negatywne emocje, które nie wynikają bezpośrednio z procesu oglądania, tylko z poczucia oszustwa, które powstaje już po fakcie. Ki wyzwala emocje, na które zupełnie nie zasługuje. Jeśli chcesz wiedzieć zgodnie z materiałami promocyjnymi „dlaczego nie polubisz jej (Ki)”, to…

Leszek Dawid w swoim fabularnym debiucie podejmuje się zadania karkołomnego. Otóż skrótowością próbuje dopisać znaczenia czemuś, co od samego początku było niczym więcej jak półproduktem – nie wierzę, że zanim przystąpiono do zdjęć istniał przyzwoity scenariusz. Podejście owo samo w sobie stanowi intrygującą strategię artystyczną. Można je próbować tłumaczyć doświadczeniem Dawida jako dokumentalisty. Dokumentaliści pracują zwykle na żywej materii, bez scenariusza. Jednak, o czym wielu rodzimych twórców raczy zapominać, film fabularny a dokumentalny to dwie zupełnie odmienne dyscypliny. Jeśli chcecie dowiedzieć się, co wyniknie, gdy tenisista chwyci paletkę do ping-ponga, to w myśl zasady analogii możecie obejrzeć Ki… Wprawdzie mecz tenisa stołowego trwa krócej i mniej się umęczycie, ale wychodzi w każdym razie na jedno. Tak jak tenisista przegra mecz w ping-ponga, tak leniwy dokumentalista przegrywa w fabule…

O co chodzi z Ki? Zasadniczy problem polega na tym, że niewiadomo. Film jest a-dramaturgiczny. To znaczy nie posiada konfliktu. Wszystko dzieje się „ot tak” i jest próbą pokazania pewnego, dziwnego typu osobowościowego – tytułowej Ki. Problem polega na tym, że wszystko jest skrótowe i powierzchowne. Ki to Roma Gąsiorowska. Nie uświadczysz, drogi Czytelniku, kreacji aktorskiej. Jeśli znasz Romę Gąsiorowską (na przykład z wywiadów) i irytuje Cię jej charcząco-skrzekliwy głos zahukanej nastolatki, ogólne mamrotanie i upalony wzrok, to dokładnie to samo otrzymasz na ekranie. Fabuły nie ma. Są jakieś epizodyczne sceny, w których zwykle Ki chce czegoś od otaczających ją postaci: Pio, Miko, Anto, Dor, Go. Najbzdurniej wygląda jej relacja z przypadkowym współlokatorem Miko (Woronowicz). Miko raz jest miły a raz nie, raz się zgadza a raz nie, zupełnie jakby jego emocjonalnością rządził jakiś komputerowy algorytm. Twórcy stawiają przed Ki kolejne zadania, wysyłają ją w kolejne miejsca. I nic. Aż do momentu, w którym film się po prostu kończy. Ot tak sobie, bez wyraźnej przyczyny i powodu. Reżysersko wszystko jest biedne i puste jak konto bankowe głównej bohaterki na dzień przed wypłatą zasiłku. Dawid próbuje stosować chwyty dokumentalisty, próbuje wędrować z kamerą za jej plecami jak w Zapaśniku, ale ani Gąsiorowska nie jest Rourkiem, ani tym bardziej Dawid Arronofskym.

Obejrzałem przedpremierowo, w Internecie, legalnie na kinoplex.pl i cieszę się, że nie zapłaciłem za bilet, a wściekam się, bo to pseudoartystowskie kino zawiera w sobie wszystkie patologie dotacyjnego, bezrefleksyjnego PISFowskiego systemu. To film, który nigdy na siebie nie zarobi, którego oglądanie nie sprawia przyjemności, który nie ma żadnego ładunku emocjonalnego. Zrobiony odtwórczo i wtórnie. Leniwie, bez talentu, na zgranych patentach. Nudny, obciachowy i cholernie wkurzający. Z jednym zgadzam się w całej rozciągłości z dystrybutorem – Ki „nie polubisz jej”…

oj, lepiej nie

Ki, reż. L. Dawid, Polska 2011

6 komentarzy:

  1. Dziękuję za recenzję, powstrzymała mnie przed daniem kolejnej szansy współczesnemu kinu polskiemu;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Czym "Ki" fascynuje? Nie wiem. Przez 98 min. projekcji nie znalazłam odpowiedzi. ... co najwyżej prowokuje by kopnąć ją w tyłek. Jedyne co w tym filmie zastanawia to fakt, że nikt tego nie robi... I generalnie Ki o nic nie chodzi, filmowi też o nic i nie wiem po co.... Szczerze mówiąc nawet nie chce mi się Ki nie lubić, bo szkoda mojego czasu i energii...

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo ciekawa recenzja, ostra i bezkompromisowa - ale tak ma być

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziwna recenzja - nie mogę w niej znaleźć żadnych merytorycznych argumentów.

    OdpowiedzUsuń
  5. Dziwny komentarz - nie mogę w nim znaleźć żadnych merytorycznych argumentów.

    OdpowiedzUsuń