poniedziałek, 5 września 2011

"Sucker Punch", czyli o wiedzy i niewiedzy


Nie ma jednego, pewnego sposobu na uzyskanie najpełniejszego doświadczenia filmowego. Zanim przystąpimy do oglądania, można o filmie wiedzieć cokolwiek, bądź nie wiedzieć nic, no i jest jeszcze całe spektrum sytuacji pośrednich. Każda z opcji ma swoje wady i zalety. Bywa, że wiedząc cokolwiek o filmie, psujemy sobie nieświadomie zabawę, pozbawiamy się radości płynącej z tajemnicy, którą życzliwy recenzent był łaskaw zdradzić. A niewiedza, to jak skok na główkę do zamulonej wody. Emocje są, ale taka zabawa może się źle skończyć.

Przygoda z Sucker Punch była dla mnie jak skok z niedużej wysokości, ale na wyjątkową płyciznę. Głowa boli wciąż. Boli też szyja i ten ból to jedyne co powstrzymuje przed kręceniem nią z niedowierzaniem. Jeśli chcesz się przestrzec i oszczędzić sobie tytułowego „frajerskiego ciosu”, to…

Na wstępie pozwól, drogi Czytelniku, że się wytłumaczę jak do tego wszystkiego doszło. Sucker Punch obejrzałem w wyniku procesu, nazwijmy go umownie “ciekawość”, powstałego na styku wiedzy z niewiedzą. Wiedziałem tyle, że film zrobił Zack Snyder, co zwiastowało konkretną stylistykę. Wiedziałem też, że wystąpił w filmie Don Draper Jon Hamm, no i że generalnie fabuła opowiada o dziewczynce zamkniętej w zakładzie dla obłąkanych, która z trudną rzeczywistością radzi sobie, przenosząc się w krainę wyobraźni. Całej reszty nie wiedziałem, ale powyższe wystarczyło, by mnie zaciekawić. Dramat psychologiczny w stylistyce 300? Czemu nie…

Rozczarowanie nadchodzi szybko. Od pierwszej sekwencji. I jest jak cios. Frajerski cios. Kolejna scena i bach! Następna sekwencja i bum! I trach! I trzask! I łup! I tak aż do ostatniej klatki, kiedy to nadchodzi cios kończący. Intelektualno-emocjonalno-estetczny knock-out. Jak można dać się tak obijać? Do tej pory się zastanawiam. Dostajemy opakowaną w cyfrowe tła, zrobioną w estetyce teledysku zupełnie bezsensowną historyjkę, która jest niczym więcej jak pretekstem do kolejnych sekwencji zupełnie absurdalnych bijatyk (kolejno: potyczka ze świetlnymi techno-samurajami, bitwa z napędzanymi parą zombie-nazistami, atak na zamek zamieszkany przez smoka chronionego przez hordę goblinów, próba rozbrojenia bomby w pociągu pełnym cyber-strażników). Wszystko jeszcze w nieznośnym pedofilsko-lolitkowym sosie (wystarczy przytoczyć, że główne bohaterka nazywa się Baby Doll, a pomagają jej między innymi Sweet Pea oraz Blondie). Gdy rozebrać (tej granicy bohaterki niestety nie przekraczają) narrację na czynniki pierwsze okazuje się, że akcja rozgrywa się na trzech poziomach, z których każdy ma tak samo niewiele sensu.

Sucker Punch to klasyczny przykład przerostu formy nad treścią. Forma balansuje gdzieś pomiędzy grą wideo a teledyskiem. Treść zaś oscyluje wokół dodatku motywacyjnego dla nastoletnich czytelniczek Bravo Girl, a soft-erotyku dla ich dojrzewających starszych braci.

Kwintesencja tego filmu zawiera się w tytule, to cios frajera. Do tej pory nie wiem, kto jest większym? Ten kto cios wymierzył, czy ten który oberwał?

oj, lepiej nie

Sucker Punch, reż. Z. Snyder, USA 2011

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz