Jestem Bogiem nie tylko
należy do niechlubnej szkoły „idiotycznego tłumaczenia tytułów” (w oryginale Limitless), ale także do
wyjątkowo ciemnej i mrocznej kategorii – rozrywki nie tyle nieuczciwej, co
szkodliwej.
Filmy rozrywkowe mają na siebie zarabiać. Wpływy z biletów
winny przekroczyć (najlepiej wielokrotnie) koszta produkcyjne. To prosty układ.
Opiera się na wymianie i wzajemności: widz dostarcza twórcom gotówkę, w zamian
twórcy oferują widzowi rozrywkę. W świecie idealnym w pakiecie z walorami
rozrywkowymi dołączony jest subtelny przekaz dydaktyczny, np.: „dobro zwycięża
zło, zawsze”, „ciężka praca popłaca”, „uczciwość popłaca i zostaje wynagrodzona”,
„zachowanie honoru w momentach prób też popłaca”, „szczodrość popłaca”, „dobroć
popłaca”, „miłosierdzie popłaca”. Wyświechtane prawdy, o których lubimy by nam przypominano. W ostatecznym rozrachunku nie tylko jesteśmy „rozerwani”, ale
także kiełkuje w nas, choćby w ledwo widzialnym zalążku, jakieś ziarenko czegoś
lepszego. To swoisty pakt, który twórcy rozrywki zawarli z własnym sumieniem. Skoro
robią coś co z definicji ma być niczym więcej jak hedonistyczną uciechą, dodanie
tzw. „przekazu pozytywnego”, jest ich pokutą. Co się dzieje, gdy twórca
rozrywki przechodzi na ciemną stronę mocy?