czwartek, 1 września 2011

"Kowboje i Obcy", czyli o tym jak przyrządzić koktajl*


Aby przyrządzić z sukcesem koktajl (* myślę i piszę po polsku, dlatego pisząc „koktajl” myślę „alkoholowy”), należy ściśle przestrzegać receptury. Można improwizować, ale wtedy jakość efektu finalnego pozostanie niewiadomą i istnieje poważne ryzyko, że jego zawartość wyląduje, na przykład, w zlewie. Wróćmy do receptur. Wierzcie lub nie, ale nauka o koktajlach (fachowo napojach mieszanych) zwie się miksologią. W ostatecznym rozliczeniu z promilem nawet miskologia w końcu polegnie, bo przecież chodzi o to, żeby… No właśnie, żeby co? Lufa czystej z gwinta, czy wymyślny koktajl, chodzi o to, by przez chwilę było miło, bardziej kolorowo, przyjemnie, rozrywkowo. Optymalnie, jeśli po wszystkim nie boli głowa.

W zadymionym saloonie nie spotkamy kowboja wznoszącego toast z innym rewolwerowcem, uzbrojonymi w palemki cuba libre czy innym mojito. Tym bardziej, przed wspomnianym saloonem nie wyląduje latający talerz. A może odwrotnie? Cóż, wyobraźnia nie zna granic. Jeśli chcesz, drogi Czytelniku wiedzieć co wynika z połączenia etosu Dzikiego Zachodu z UFO i jak taki koktajl smakuje, jesteś oddalony o dokładnie jedno kliknięcie…

Tradycja filmowych koktajli jest długa i bogata. Był King Kong kontra Godzilla, Obcy kontra Predator, Godzilla kontra Mechagodzilla, Obcy kontra Predator 2, Godzilla kontra Gigan, Kramer vs. Kramer, Potwory kontra Obcy, nie sposób pominąć Godzilla kontra Megalon… Mogę jeszcze wymieniać… Przeskoczę jednak, w trosce o Twój cenny, drogi Czytelniku, czas do najświeższego koktajlu, czyli Kowboje i Obcy. Niech Cię nie zwiedzi „i” w tytule. W żadnym wypadku jedni nie lubią się z drugimi i śmiało zamiast „&” mogłoby być „vs.”

Na wstępie, wyjaśnijmy jedno: wbrew zapowiedziom dystrybutorów nie będzie ani Indiany Jonesa, ani Jamesa Bonda. Indiana Jones ma teraz serię wykładów z etnohistorii Mezoameryki, zaś 007 zaginął podczas zamieszek gdzieś na przedmieściach Londynu, ale to tajemnica. Wykłady nie są tajemnicą.

Przejdźmy do sedna. Jeśli nie masz, drogi Czytelniku, problemów z Obcymi ostrzeliwującymi ludzi w niedalekiej przyszłości, to trudno byś miał problem z Obcymi ostrzeliwującymi ludzi pod koniec XIX wieku w Ameryce Północnej, prawda? Zarówno jeden, jak i drugi koncept jest oparty na dokładnie tym samym, fantastycznym założeniu. W nowym – starym otoczeniu Obcy, jak to zwykle bywa w ich naturze, pojawiają się by eksploatować naszą planetę i zniewalać jej mieszkańców. Ale zanim się pojawią mamy do czynienia ze stylowym, klimatycznym westernem. Wielka zasługa pomysłowej i oryginalnej pracy twórczej operatora Matthew Libatique’a, który ma co filmować, bo poza głównym, znamienitym duetem, mamy cały szereg soczystych, brawurowych epizodów aktorskich z Paulem Dano i Samem Rockwellem na czele. A gdy już się Obcy pojawiają zaczyna się jatka. Jeśli chcecie zobaczyć, czy z colta uda się zestrzelić latający spodek? Dostaniecie możliwość przekonania się. Poza tym cała opowieść prowadzi do szlachetnego morału, że w kupie siła ludzkość razem, ponad podziałami pokona każdego wroga i sprosta każdemu wyzwaniu.

Czy warto?

Warto jeśli chcesz się rozerwać, przy okazji popatrzeć jak obcy rozrywają kowbojów, a kowboje obcych. Rozrywka na przyzwoitym poziomie. Zdecydowanie:

można

Kowboje i obcy, reż. J. Favreau, USA 2011

3 komentarze:

  1. Zamarudzę, że w tej recenzji tylko jeden akapit tak naprawdę poświęcony jest filmowi. Przekierowało mnie tu z Filmwebu z notki o Bitwie Warszawskiej, ale chyba na dłużej nie zostanę, bo jednak lubię, gdy recenzja filmu jest o filmie :)

    Pozdrawiam
    Ag

    OdpowiedzUsuń
  2. @ Ag:
    Zgadzam się. Jeden akapit "tak naprawdę poświęcony jest filmowi". Cała reszta, poświęcona jest "nie-wprost". Jeśli nie czujesz zamysłu, to życzę by przeglądarka równie skutecznie przekierowała Cię z powrotem na filmweb, gdzie recenzje składają się ze wstępu (notka biograficzna o twórcy i jego filmografii) rozwinięcia (streszczenie fabuły) i podsumowania (bardzo okrągłego).

    OdpowiedzUsuń
  3. A mi się twoje teksty podobają, nawet jeśli nie są pełnoprawnymi recenzjami (no bo kurna niby kto powiedział, że mają być?). Blog na pewno będę obserwował - o!

    OdpowiedzUsuń