wtorek, 28 sierpnia 2012

"Mój tydzień z Marilyn", czyli o tym jak otworzyć drzwi za pomocą wytrycha


W otwartych drzwiach rzadko jest coś interesującego. Interesujemy się tym co za zamkniętymi się odbywa. Zamknięte drzwi można otworzyć na wiele sposobów. Banalnie, np. za pomocą klucza. Siłowo, np. łomem. Finezyjnie, np. za pomocą wytrychu. Za wielkimi ciężkimi, mosiężnymi wrotami wyobraźni stoją szeregiem nasze wyobrażenia o historycznych postaciach, ikonach popkultury itp. Na co dzień wystarcza nam świadomość, że tam po prostu są. Przy okazji kaprysu, można spróbować podglądnąć co nieco przez dziurkę od klucza. Raz na jakiś czas przychodzą filmowcy. Stają przed wrotami i mówią: „A teraz patrzcie - ja Wam ukażę!” Ci z kluczami, uchylają przed nami garść oczywistości i banałów, zwykle na tle mdławego landschaftu (patrz seria o JPII). Jeśli interesuje Was jaki obraz wyłania się zza drzwi rozłupanych przez filmowców, którzy używają łomów, czy siekier zawsze możecie obejrzeć Bitwę Warszawską 1920 (bez względu na to w ilu wymiarach będzie to prawdopodobnie jedno z najgorszych doświadczeń filmowych w waszym życiu). Niektórzy filmowcy jednak zdobywają się na wysiłek wyszukania wytrycha. To prawdopodobnie jedyny sposób, by dobrać się do nieoczywistości.

Przeciętne wyobrażenie nt. Marilyn Monroe sprowadza się do białej sukienki, oczywiście podwiewanej od dołu, jednego uczesania i heppi bersdej. Mój tydzień z Marilyn rzuca subtelne wyzwanie jej ikonicznemu wizerunkowi. Sprawna i finezyjnie podana opowieść pokazuje wycinek z kulisów życia filmowej gwiazdy z perspektywy młodego chłopaka, który stawia pierwsze kroki w filmowym biznesie (w oparciu o autobiograficzną książkę Colina Clarka).

Marylin obserwujemy przez pryzmat cienkiej granicy między byciem słodką a byciem suką. Seksapilem a skurwysyństwem. Najpewniej właśnie gdzieś pomiędzy tymi skrajnościami skryty jest geniusz i tajemnica jej sukcesu. Ale to nie tylko rozprawa o źródłach jej fenomenu. To także refleksja na temat aktorstwa w ogóle, przez pryzmat odwiecznego konfliktu między starym (dostojny Kenneth Branagh jako Sir Laurence Olivier) a nowym (wspaniała Michelle Williams jako Marilyn).

Mój tydzień z Marilyn to kino zrobione z dużym wyczuciem i wdziękiem, no i wspaniale zagrane. To nie jest film, który ma pretensje do wybitności. Na całe szczęście nie jest także filmem oczywistym. I dla tej nieoczywistości,

warto

Mój tydzień z Marilyn, reż. S. Curtis, UK, USA 2011

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz