W otwartych drzwiach rzadko jest coś interesującego. Interesujemy
się tym co za zamkniętymi się odbywa. Zamknięte drzwi można otworzyć na wiele
sposobów. Banalnie, np. za pomocą klucza. Siłowo, np. łomem. Finezyjnie, np. za
pomocą wytrychu. Za wielkimi ciężkimi, mosiężnymi wrotami wyobraźni stoją
szeregiem nasze wyobrażenia o historycznych postaciach, ikonach popkultury itp.
Na co dzień wystarcza nam świadomość, że tam po prostu są. Przy okazji kaprysu,
można spróbować podglądnąć co nieco przez dziurkę od klucza. Raz na jakiś czas
przychodzą filmowcy. Stają przed wrotami i mówią: „A teraz patrzcie - ja Wam ukażę!”
Ci z kluczami, uchylają przed nami garść oczywistości i banałów, zwykle na tle
mdławego landschaftu (patrz seria o JPII). Jeśli interesuje Was jaki obraz
wyłania się zza drzwi rozłupanych przez filmowców, którzy używają łomów, czy
siekier zawsze możecie obejrzeć Bitwę
Warszawską 1920 (bez względu na to w ilu wymiarach będzie to prawdopodobnie
jedno z najgorszych doświadczeń filmowych w waszym życiu). Niektórzy filmowcy
jednak zdobywają się na wysiłek wyszukania wytrycha. To prawdopodobnie jedyny
sposób, by dobrać się do nieoczywistości.
Przeciętne wyobrażenie nt. Marilyn Monroe sprowadza się do
białej sukienki, oczywiście podwiewanej od dołu, jednego uczesania i heppi bersdej. Mój tydzień z Marilyn
rzuca subtelne wyzwanie jej ikonicznemu wizerunkowi. Sprawna i
finezyjnie podana opowieść pokazuje wycinek z kulisów życia filmowej gwiazdy z
perspektywy młodego chłopaka, który stawia pierwsze kroki w filmowym biznesie
(w oparciu o autobiograficzną książkę Colina Clarka).
Marylin obserwujemy przez pryzmat cienkiej granicy między
byciem słodką a byciem suką. Seksapilem a skurwysyństwem. Najpewniej właśnie
gdzieś pomiędzy tymi skrajnościami skryty jest geniusz i tajemnica jej sukcesu.
Ale to nie tylko rozprawa o źródłach jej fenomenu. To także refleksja na temat
aktorstwa w ogóle, przez pryzmat odwiecznego konfliktu między starym (dostojny Kenneth Branagh jako Sir Laurence
Olivier) a nowym (wspaniała Michelle
Williams jako Marilyn).
to kino zrobione z dużym wyczuciem i wdziękiem, no i wspaniale
zagrane. To nie jest film, który ma pretensje do wybitności. Na całe szczęście
nie jest także filmem oczywistym. I dla tej nieoczywistości,
warto
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz