wtorek, 19 czerwca 2012

“Łowcy Głów”, czyli z głową

Z rzadka czytam kryminały, ot tak. Bez powodu, i bez uprzedzeń. Czytałem „Millenium” Stiega Larssona, i to jest mój punkt odniesienia, gdy słyszę hasło „kryminał skandynawski”. Zachęcające odniesienie. Jo Nesbo nie czytałem, ale reputację autor ma zacną. Skandynawowie swoje kryminały ekranizować potrafią. Na ulotkach promocyjnych zachwyty, zwiastun wygląda apetycznie. Na papierze „Łowcy Głów” przedstawiają się z imponującą wręcz reputacją. A podobno reputacja jest w życiu najważniejsza…

Łowcy Głów” to interesujący przypadek. Z łatwością mogę sobie wyobrazić, że ten film wciąga od pierwszej do ostatniej sceny i trzyma w
kleszczach napięcia mocno. Tylko, że film, który obejrzałem był jak przejażdżka rollercoasterem bez zapiętych pasów. Po wypadnięciu z wagonika przy okazji pierwszego zakrętu kończy się cała zabawa. Wagoniki jadą sobie dalej. Wirują w beczkach, świdrach i innych wygibasach, ale już bez nas.

Łowcy Głów” mają misterną intrygę, w której wszystko się zgadza. Ale tylko teoretycznie. W praktyce opowieść szybko wyprowadza z przeświadczenia o swojej wewnętrznej logice, a ton przejmuje niezrozumiała melodramatyczna pretensja. We wstępie dowiadujemy się, że włamanie w celu skradzenia dzieła sztuki (tym hobbystycznie zajmuje się główny bohater) winno trwać nie dłużej niż 10 minut. Chwilę później obserwujemy bohatera, który w trakcie włamania, z tykającym zegarem w tle, w pełni napięcia, już z drogocennym obrazem … zamiera przed oknem. Ściąga maskę i wpatruje się maślanym wzrokiem w bawiące się beztrosko, na norweskim chodniku, dzieci. Wpatruje się i rozmyśla, bo wcześniej pokłócił się z żoną, którą kocha, ale i zdradza, no i nie czuje się gotów, by mieć z nią dzieci. I stoi i patrzy. I stoi i patrzy. I wreszcie powraca do pomysłu wyjściowego – uciekać z miejsca przestępstwa, ale nie… Te dzieciaczki, tak się bawią, a w tle taka rzewna muzyka. Wyciąga telefon z kieszeni. Nabiera numer do… żony. Do żony, bo ckliwością nagłą obezwładniony musi się z nią skontaktować. Oczekuje na połączenie, aż tu nagle… Telefon żony dzwoni w pokoju obok! Co za zbieg okoliczności! Czy to możliwe, że żona głównego bohatera zdradza go z mężczyzną, którego ten właśnie okrada? Takie rzeczy tylko w Norwegii, i tylko dla widzów o stalowych nerwach i wyrozumiałości z kauczuku. Takie sceny skutecznie rozrywają na strzępy misternie obmyśloną intrygę i skutecznie odbierają jej wiarygodność. Do tego zamiast robić skandynawskie kino, autorzy próbują udawać Hollywood. Norweski rolnik, który stoi na ganku z dubeltówką pod pachą. Teksańska estetyka, której kwintesencją jest absurdalna postać czarnego charakteru (Nikolaj Coster-Waldau, jako eks-komandos) dodaje całości nieznośnego posmaku. Nie wiadomo czy śmiać się, drzeć szaty, czy po prostu wyjść z kina.

Na tych, którzy dotrwają do końca, czeka wątpliwa nagroda w postaci refleksji, że najważniejsza jest reputacja, a brak potomstwa stoi na drodze do szczęścia, nawet kochającej się pary. No i zawsze można sobie wyobrazić, że na papierze, tj. jako scenariusz film ten zapowiadać mógł się naprawdę nieźle, ale kilka kompletnie nietrafionych decyzji obsadowych, bezsensowne podkręcenie drewnianego melodramatyzmu sprawiło, że „Łowcy Głów” z siodła wysadzają przy pierwszym zwrocie akcji.

oj, lepiej nie

Łowcy Głów, reż. M. Tyldum, Norwegia, Dania, Rosja, W. Brytania, 2011

2 komentarze:

  1. A jaka wersja ekranizacji "Millenium" podobała się panu bardziej hollywood-ska, czy skandynawska? Z ciekawością przeczytałbym Pana Opinię na ten temat.
    Bohdan

    OdpowiedzUsuń
  2. Warto skonfrontować jedną z drugą. Póki co tylko z pierwszą częścią jest taka możliwość. Czekam na dalszy ciąg i zapowiadam recenzję porównawczą millenijną trylogia vs. trylogia.

    OdpowiedzUsuń