Z rzadka czytam kryminały, ot tak. Bez powodu, i bez
uprzedzeń. Czytałem „Millenium” Stiega Larssona, i to jest mój punkt
odniesienia, gdy słyszę hasło „kryminał skandynawski”. Zachęcające odniesienie.
Jo Nesbo nie czytałem, ale reputację autor ma zacną. Skandynawowie swoje
kryminały ekranizować potrafią. Na ulotkach promocyjnych zachwyty, zwiastun
wygląda apetycznie. Na papierze „Łowcy
Głów” przedstawiają się z imponującą wręcz reputacją. A podobno reputacja
jest w życiu najważniejsza…
„Łowcy
Głów” to interesujący przypadek. Z łatwością mogę sobie wyobrazić, że ten
film wciąga od pierwszej do ostatniej sceny i trzyma w
kleszczach napięcia mocno. Tylko, że film, który
obejrzałem był jak przejażdżka rollercoasterem bez zapiętych pasów. Po
wypadnięciu z wagonika przy okazji pierwszego zakrętu kończy się cała zabawa.
Wagoniki jadą sobie dalej. Wirują w beczkach, świdrach i innych wygibasach, ale
już bez nas.
„Łowcy
Głów” mają misterną intrygę, w której wszystko się zgadza. Ale tylko
teoretycznie. W praktyce opowieść szybko wyprowadza z przeświadczenia o swojej
wewnętrznej logice, a ton przejmuje niezrozumiała melodramatyczna pretensja. We
wstępie dowiadujemy się, że włamanie w celu skradzenia dzieła sztuki (tym
hobbystycznie zajmuje się główny bohater) winno trwać nie dłużej niż 10 minut.
Chwilę później obserwujemy bohatera, który w trakcie włamania, z tykającym
zegarem w tle, w pełni napięcia, już z drogocennym obrazem … zamiera przed
oknem. Ściąga maskę i wpatruje się maślanym wzrokiem w bawiące się beztrosko,
na norweskim chodniku, dzieci. Wpatruje się i rozmyśla, bo wcześniej pokłócił
się z żoną, którą kocha, ale i zdradza, no i nie czuje się gotów, by mieć z nią
dzieci. I stoi i patrzy. I stoi i patrzy. I wreszcie powraca do pomysłu
wyjściowego – uciekać z miejsca przestępstwa, ale nie… Te dzieciaczki, tak się
bawią, a w tle taka rzewna muzyka. Wyciąga telefon z kieszeni. Nabiera numer do…
żony. Do żony, bo ckliwością nagłą obezwładniony musi się z nią skontaktować.
Oczekuje na połączenie, aż tu nagle… Telefon żony dzwoni w pokoju obok! Co za
zbieg okoliczności! Czy to możliwe, że żona głównego bohatera zdradza go z
mężczyzną, którego ten właśnie okrada? Takie rzeczy tylko w Norwegii, i tylko
dla widzów o stalowych nerwach i wyrozumiałości z kauczuku. Takie sceny
skutecznie rozrywają na strzępy misternie obmyśloną intrygę i skutecznie
odbierają jej wiarygodność. Do tego zamiast robić skandynawskie kino, autorzy
próbują udawać Hollywood. Norweski rolnik, który stoi na ganku z dubeltówką pod
pachą. Teksańska estetyka, której kwintesencją jest absurdalna postać czarnego
charakteru (Nikolaj Coster-Waldau,
jako eks-komandos) dodaje całości nieznośnego posmaku. Nie wiadomo czy śmiać
się, drzeć szaty, czy po prostu wyjść z kina.
Na tych, którzy dotrwają do końca, czeka wątpliwa
nagroda w postaci refleksji, że najważniejsza jest reputacja, a brak potomstwa
stoi na drodze do szczęścia, nawet kochającej się pary. No i zawsze można sobie
wyobrazić, że na papierze, tj. jako scenariusz film ten zapowiadać mógł się
naprawdę nieźle, ale kilka kompletnie nietrafionych decyzji obsadowych,
bezsensowne podkręcenie drewnianego melodramatyzmu sprawiło, że „Łowcy Głów” z siodła wysadzają
przy pierwszym zwrocie akcji.
oj, lepiej nie
Łowcy Głów, reż. M. Tyldum, Norwegia, Dania,
Rosja, W. Brytania, 2011
A jaka wersja ekranizacji "Millenium" podobała się panu bardziej hollywood-ska, czy skandynawska? Z ciekawością przeczytałbym Pana Opinię na ten temat.
OdpowiedzUsuńBohdan
Warto skonfrontować jedną z drugą. Póki co tylko z pierwszą częścią jest taka możliwość. Czekam na dalszy ciąg i zapowiadam recenzję porównawczą millenijną trylogia vs. trylogia.
OdpowiedzUsuń