środa, 23 listopada 2011

"Uwikłanie", czyli kryminał pocztówkowy

Jacek Bromski jest „etatowym” prezesem Stowarzyszenia Filmowców Polskich. Gdy wspólnie z Juliuszem Machulskim bierze się za adaptację poczytnej powieści kryminalnej, nie będzie nadużyciem oczekiwanie utworu wzorcowego – rzetelnej i profesjonalnej produkcji. 


Efekt ekranowy wykracza zdecydowanie poza materiał książkowy, stanowiąc swoistą impresję na temat potencjalnie wszystkich możliwych do popełnienia błędów przez filmowego twórcę. Gdy kryminał „na serio” staje się groteską, dobrze być nie może...

Akcja filmu zostaje przeniesiona do filmowego Krakowa z książkowej Warszawy. Ekipa filmowa wznosi się helikopterem wysoko ponad wieże kościoła Mariackiego, dzięki czemu obserwujemy zabytkowe miasto z perspektywy gołębia. W tle policyjna radiostacja i przerabiany na różne sposoby motyw muzyczny hejnału. Filmowe wstawki o wartości artystycznej porównywalnej do kartki pocztowej z pozytywką stanowią tło/wypełniacz do fabularnego wątku. Gdy ekipa schodzi na ziemię, okazuje się, że w filmowym Krakowie samochody jeżdżą po ścieżkach rowerowych, a mieszkanie na Józefa pod czternastym znajduje się przy ulicy, o ironio, Kupa. Krakowskich absurdów jest cała masa. 


Uwikłanie to, eksploatując dalej pocztową metaforę – kryminał pocztówkowy. Gdyby oglądanie rasowego kryminału przyrównać do otwierania paczki od nieznanego nadawcy w deszczową, jesienną noc, to emocje płynące z oglądania filmu Bromskiego są podobne do tych, które generuje wielkanocna kartka świąteczna od kuzynki babci od strony ojca, wraz z małżonkiem. Tyle, że na pocztówce miast królika – Kraków. Jak wiadomo króliczka łapać nie należy, dlatego też autorzy eksploatują wątek latania z kamerą po Krakowie. Czasami poza turystami i statystami, pokazując zawodowych aktorów.



Film rozpoczyna mocne uderzenie w wykonaniu awangardy krakowskiego aktorstwa pod postacią Krzysztofa Globisza, który gra ofiarę terapii ustawień rodzinnych Berta-Hellingera, a następnie ofiarę wbitego w oczodół rusztu od, prawdopodobnie, kominka. A wszystko to pod dyktando Olgierda Łukaszewicza, który sprawia wrażenie jakby o Bercie-Hellingerze usłyszał dopiero na planie. Wezwani na miejsce wypadku policyjni śledczy niestety nie rozpatrują zdarzenia pod kątem nieszczęśliwego zdarzenia, na przykład potknięcia, podczas próby podtrzymania płomienia w dogasającym kominku. Zapada znamienna dla dalszej części filmu decyzja fabularna – morderstwo!


Poszukiwania mordercy wypełniają przestrzeń filmu, która z powodzeniem dla suspensu mogła być wypełniona kolejnymi ujęciami Krakowa. Na miejsce zbrodni przybywa pani prokurator (Ostaszewska) ale nawet wspólnie z panem komisarzem (Bukowski) nie są w stanie postawić zarzutów tajemniczym uczestnikom terapii. Brak postępów w śledztwie sprawia, że „między wierszami” grają temat romansu, jeszcze z czasów studenckich. Nie zepsuję zabawy, zdradzając, że finałem wspólnego śledztwa będzie jedna z najbardziej absurdalnych scen erotycznych w polskim kinie, którą bije na głowę wyłącznie zakończenie samego filmu.

Uwikłanie to film, który tych, którzy nie usną zadziwi. Zdumiewa warsztatowa nieporadność i drewniane aktorstwo, wsparte totalnym brakiem wiarygodności. Fabuła toczy się niemiłosiernie powoli i prowadzi do całkowicie absurdalnego rozwiązania. Bromski wykorzystuje książkowy pierwowzór z gracją drwala. Ciekawe czy chociaż efektem ubocznym filmowego Uwikłania będzie zwiększenie liczby czytelników książkowego oryginału?


oj, lepiej nie

Uwikłanie, reż. J. Bromski, Polska 2011


na podstawie książki Zygmunta Miłoszewskiego, Uwikłanie, W.A.B., 2007

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz