czwartek, 22 września 2011

"Jestem Bogiem", czyli o ciemnej stronie rozrywki


Jestem Bogiem nie tylko należy do niechlubnej szkoły „idiotycznego tłumaczenia tytułów” (w oryginale Limitless), ale także do wyjątkowo ciemnej i mrocznej kategorii – rozrywki nie tyle nieuczciwej, co szkodliwej.

Filmy rozrywkowe mają na siebie zarabiać. Wpływy z biletów winny przekroczyć (najlepiej wielokrotnie) koszta produkcyjne. To prosty układ. Opiera się na wymianie i wzajemności: widz dostarcza twórcom gotówkę, w zamian twórcy oferują widzowi rozrywkę. W świecie idealnym w pakiecie z walorami rozrywkowymi dołączony jest subtelny przekaz dydaktyczny, np.: „dobro zwycięża zło, zawsze”, „ciężka praca popłaca”, „uczciwość popłaca i zostaje wynagrodzona”, „zachowanie honoru w momentach prób też popłaca”, „szczodrość popłaca”, „dobroć popłaca”, „miłosierdzie popłaca”. Wyświechtane prawdy, o których lubimy by nam przypominano. W ostatecznym rozrachunku nie tylko jesteśmy „rozerwani”, ale także kiełkuje w nas, choćby w ledwo widzialnym zalążku, jakieś ziarenko czegoś lepszego. To swoisty pakt, który twórcy rozrywki zawarli z własnym sumieniem. Skoro robią coś co z definicji ma być niczym więcej jak hedonistyczną uciechą, dodanie tzw. „przekazu pozytywnego”, jest ich pokutą. Co się dzieje, gdy twórca rozrywki przechodzi na ciemną stronę mocy?
Jedyna krzepiąca wiadomość po seansie Jestem Bogiem jest taka, że na końcu nawet największego gniotu czekają napisy końcowe, a chwilę po nich przychodzi ulga. Jestem Bogiem miało być o pisarzu, jego twórczym kryzysie i niespodziewanym przełomie, który pomaga mu osiągnąć sukces. Nacisk na miało, bo nie jest. Jestem Bogiem to hymn do narkotyków. Film, który przypomina ostateczną fantazję narkomana o najwspanialszym narkotyku świata. Wyobraź sobie Czytelniku drogi, że istnieje proch, który wyostrza Twoje zmysły niczym żyletki Gerlach, zwiększa nieprawdopodobnie Twoje możliwości intelektualne, wytrzymałość, bystrość. Nagle zyskujesz dostęp do informacji większy niż wyszukiwarka google’a, możliwości analityczne masz potężniejsze niż Kasparow przyspawany elektrodami do Deep Blue, na stałe. Nic nie jest wyzwaniem, a wspinaczka na szczyty świata jest dla Ciebie jak spacerek w parku. Do tego nie ma żadnych skutków ubocznych. Pod jednym warunkiem, że nigdy nie przestaniesz zażywać… Wspaniale? To przecież kwintesencja próżniaczego marzenia.

No i tak, trochę przez przypadek, zdradziłem wszystko o Jestem Bogiem. Cała intryga sprowadza się do tego, że jak już raz zacząłeś brać, to zrób wszystko, żeby nie przestawać, a wszystko będzie dobrze. No i nie daj się złapać. Nie ma nic złego w oszustwie, w osiąganiu celów na skróty, dzięki zewnętrznemu dopingowi, bez udziału własnego talentu i przede wszystkim ciężkiej pracy. Po prostu trzeba być sprytnym i umieć wykorzystać okazję, którą daje los. To przecież „okazja czyni złodzieja”, wystarczy tylko dobrze ukraść, a potem konsekwentnie trzymać się raz obranej drogi…

Po drodze będzie trochę fajerwerków, kilka ciekawych ujęć, ale nie da się przejść do porządku dziennego nad faktem, że główny bohater jest oszustem. Nie wiadomo dlaczego to w jego łapy wpadły tajemnicze narkotyki? Mógłby to być równie dobrze ktokolwiek inny i mielibyśmy ten sam/zupełnie inny (niepotrzebne skreślić) film.

Nie wiem czy to naiwność, czy przemawiają przeze mnie jakieś niespełnione dydaktyczne resentymenty, ale nie umiem zaakceptować filmu, który zupełnie bezrefleksyjnie rozprawia się z motywem uzależnienia, w efekcie redukując się do całkowicie bezmyślnej rozrywki. Z całą stanowczością odradzam:

oj, lepiej nie

Jestem Bogiem, reż. N. Burger, USA 2011

6 komentarzy:

  1. to tylko film kolego, bierzesz wszystko zbyt poważnie. To że we Władcy Pierścieni się nawzajem mordują nie oznacza chyba że aby dojść do celu trzeba każdego zabić na swojej drodze ? ;] ale płytkie myślenie, to tylko film oraz ciekawa fabuła a ty doszukujesz się niesamowitych treści nakłaniających do ćpania.

    OdpowiedzUsuń
  2. Szanowny Czytelniku, gratuluję zdystansowanego podejścia do fabuły przytoczonego przez Ciebie filmu przykładowego. Już wszystko tłumaczę:

    We Władcy Pierścieni "mordują się nawzajem", jak to byłeś łaskaw określić, bo trwa walka dobra ze złem. Zauważ, że bohater "Władcy Pierścieni" - Frodo, zwyczajny hobbit zostaje powiernikiem Jedynego Pierścienia. Pierścienia, dzięki któremu zyskuje potężne moce (niewidzialność), ale którego działanie ma także efekty silnie uzależniające. Frodo w trakcie całej wyprawy łamie się wielokrotnie. Brzemię jest dla niego zbyt ciężkim, ale ostatecznie dzięki nadludzkiemu (bo hobbiciemu) wysiłkowi udaje mu się zniszczyć najpotężniejszy z Pierścieni Władzy w Górze Przeznaczenia. Świat jest wolny, a dobro triumfuje. To także triumf prostego, uczciwego, szlachetnego, honorowego człowieka (hobbita).

    Nadążasz za analogią? W "Jestem Bogiem" masz zwykłego bohatera (jak Frodo), który przez przypadek znajduje się w posiadaniu najpotężniejszego narkotyku świata - NZT (podobnie jak w przypadku Jedynego Pierścienia), który daje mu realną władzę (delikatna różnica), ale silnie uzależnia (znowu analogia). Co robi bohater "Jestem Bogiem"? Eliminuje swoich przeciwników, wykorzystuje nabyte nieuczciwie (bo wyłącznie dzięki NZT) umiejętności, by stać się jednym z potężniejszych ludzi na świecie i tym samym uzależnić się do końca swych dni od NZT (znacząca różnica). Frodo jest mądry, szlachetny i odważny. Eddie Morra to cynik, egoista, próżniak, cwaniak, oszust i ćpun, który do wszystkiego doszedł nieuczciwie, bo dzięki NZT, a nie własnym umiejętnościom.

    OdpowiedzUsuń
  3. Według mnie zakończenie "Limitless" miało być nieszablonowe, i dlatego nie zakończono filmu typowym happy endem w stylu "dobro wygrywa", tylko takim przewrotnym "zwycięstwem" bohatera, które jednak, muszę przyznać, jest wkurzające na początku, ale takie chyba było zamierzenie - poruszyć widza, a nie zakończyć jak większość tego typu historii. Moim skromnym zdaniem;) Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  4. Tak zwana końcówka filmu rzadko kiedy (w tym przypadku również) trwa dłużej niż pięć minut. Przykłada się do niej na ogół największą wagę, co często przyćmiewa znaczenie całości.

    OdpowiedzUsuń
  5. Na początku nie powiem czy film widziałem czy nie. Odniosę się do Twojej recenzji Franku. Wybacz błędy interpunkcyjnem i stylistyczne jeśli się takowe pojawią. Jest późno w nocy.

    Pogadajmy chwilę o Twojej recenzji filmu" Jestem Bogiem".
    Zaczyna się od słów:
    "Filmy rozrywkowe mają na siebie zarabiać. Wpływy z biletów winny przekroczyć (najlepiej wielokrotnie) koszta produkcyjne. To prosty układ"... lecimy aż do fragmentu ..."ciemną stronę mocy?"
    Przez conajmniej dziewięć barwnie rozbudowanych zdań zmuszasz mnie do czytanie Twoich rozmyślań na temat kryzysu kinematografii. Mógłbym w tym czasie pooglądać nocne tramwaje a nie wpaść w półapkę mało istotnych wywodów.
    Gościu: "I just don't give a fuck 'bout first part of your poem". Pojawiłem się tu, żeby przeczytać recenzję. Ale skoro już tu jestem- kilka kwestii:

    Cyt. autora:
    "Jestem Bogiem to hymn do narkotyków. Film, który przypomina ostateczną fantazję narkomana o najwspanialszym narkotyku świata. Wyobraź sobie Czytelniku drogi, że istnieje proch, który wyostrza Twoje zmysły niczym żyletki Gerlach, zwiększa nieprawdopodobnie Twoje możliwości intelektualne, wytrzymałość, bystrość. Nagle zyskujesz dostęp do informacji większy niż wyszukiwarka google’a, możliwości analityczne masz potężniejsze niż Kasparow przyspawany elektrodami do Deep Blue, na stałe. Nic nie jest wyzwaniem, a wspinaczka na szczyty świata jest dla Ciebie jak spacerek w parku. Do tego nie ma żadnych skutków ubocznych. Pod jednym warunkiem, że nigdy nie przestaniesz zażywać… Wspaniale? To przecież kwintesencja próżniaczego marzenia".

    Twój opis sugeruje, że Twórcy filmu wysili się (fabularnie) dość mocno. Zarys "Limitless" w pigułce póki co mnie przekonuje. Powinieneś na pewno pisać małe opisy fabularne na odrocie pudełek VHS czy DVD.

    kolejny fragment:
    "Cała intryga sprowadza się do tego, że jak już raz zacząłeś brać, to zrób wszystko, żeby nie przestawać, a wszystko będzie dobrze. No i nie daj się złapać."

    No dość mocno karykaturalne ujęcie tematu. Zgodzisz się? Chyba, że oglądaliśmy dwa inne filmy, w co wątpie.
    Potem kilka argumentów się i owszem pojawia, ale są tak nieostro nakreślone, że jak do tej pory Twojej recenzji nie mogę brać poważnie. Poczekaj Franek. Dalej jest lepiej. Teraz hit!

    "Po drodze będzie trochę fajerwerków, kilka ciekawych ujęć, ale nie da się przejść do porządku dziennego nad faktem, że główny bohater jest oszustem".

    Super składnia. Logika. Gratuluję.
    Z tego co pamiętam już pierwsza sekwencja mocno wizualnie wbija w fotel (efekt przenikania przez szyby taksówek etc.).

    "Nie wiem czy to naiwność, czy przemawiają przeze mnie jakieś niespełnione dydaktyczne resentymenty, ale nie umiem zaakceptować filmu, który zupełnie bezrefleksyjnie rozprawia się z motywem uzależnienia, w efekcie redukując się do całkowicie bezmyślnej rozrywki".

    No i tego poważny recenzent nie może pisać:
    "czy przemawiają przeze mnie jakieś niespełnione dydaktyczne resentymenty, ale nie umiem zaakceptować filmu, który zupełnie bezrefleksyjnie rozprawia się z motywem uzależnienia".
    (?!)

    Argument (o bezrefleksyjnym temacie rozprawiania się z motywami uzależnienia) pada jeśli weźmiemy pod uwagę(pierwsze co mi przychodzi na myśl): "Trainspotting", Las Vegas Parano etc. A w tych filmach właściwie jest bezrefleksyjnym temacie rozprawiania się z motywami uzależnienia.
    Chodzi o to, że przepuszczając przez filtr Twojego rozumowania te dwa filmy też odrzucasz chociażby ze względu na jakieś swoje resentymenty?

    Reasumując: w Twojej recenzji: mało grzybów.Jeśli chodzi o zawartość treści nie ma nic. Forma w miarę poprawna. Film widziałem. Swoje zdanie zachowam dla siebie, ponieważ nie ja jestem tu najważniejszy. Szacunek i pisz dalej.
    Diabeł

    OdpowiedzUsuń
  6. Drogi Diable,

    Dziękuję za obszerną wypowiedź/komentarz/recenzję-recenzji. Docenienie mojej "w miarę poprawnej" formy - bardzo mi miło.

    Polecam byś przypomniał sobie zarówno "Trainspotting", jak i "Las Vegas Parano". To filmy nienowe, ale po odświeżeniu z pewnością bez trudu wyłapiesz, że refleksja jest mocnym punktem obydwu. W "Trainspotting" bohater przechodzi pełną przemianę. W "Las Vegas Parano" konkluzja narkotycznej podróży Duke'a jest co najmniej niejednoznacznie kwaśna. Nie ma tu mowy, o jednowymiarowej i nieodpowiedzialnej afirmacji.

    Zachęcam, byś w przyszłości dzielił się śmiało swoim zdaniem, miast trzymać nas wszystkich w niepewności (widział, czy nie widział? ...)

    Podział na akapity może służyć temu byś, jak to ładnie ująłeś w obcym języku, w przypadku fragmentu, który Cię nie interesuje, mógł go przeskoczyć lub wręcz opuścić. Nie ma sensu zarywać nocy...

    Pozdrawiam,
    Franek_K

    OdpowiedzUsuń