środa, 4 lipca 2012

"Cosmopolis", czyli o finansiście co chciał się ostrzyc


Franek nie czytał powieści Dona DeLillo. Franek nie czytał wielu książek. Z tych, które przeczytał, większość nie doczekała się swoich ekranizacji. To chyba właściwa proporcja. Film nie powstał przecież jako medium do ekranizowania książek. Film ma swoje opowieści, a książka swoje. By te światy miały się przenikać, winien zaistnieć słuszny powód. Skoro wszystko powiedziano już w książce, po co robić kiepski film na jej podstawie?

Franek nie czytał powieści DonaDeLillo, dlatego nie może się odnieść, czy jest ona dziełem udanym, czy nie. Z pewnością autor legitymuje się pewną renomą, jak zresztą autor ekranizacji – David Cronenberg. Po seansie Cosmopolis zdaje się jednak, że renoma Davida Cronenberga dawno już go przegoniła i zostawiła daleko w tyle (w raczej nieciekawym miejscu). Franek nie ma pojęcia, czym w zamierzeniu miało być  Cosmopolis. To, co zobaczył na ekranie przypominało efekciarski teatr telewizji z przeceny, czy innej wyprzedaży. Robert Pattinson jedzie limuzyną przez jakieś miasto. To rekin finansjery, ale równie dobrze mógłby być wampirem tejże, bo jego twarz przedstawia identyczną paletę emocji, co w niesławnej słynnej sadze młodzieżowej o wampirach: Twilight. Pattinson jedzie się ostrzyc, a co chwilę dosiadają się do jego limuzyny kolejne postaci. Wszystkie dziwne, z jakiegoś podejrzanego, zmyślonego świata o bardzo specyficznej estetyce. Z każdą kolejną Pattinson prowadzi nudziarskie gadki z pogranicza światowej ekonomii, rynków walutowych, technologii, seksu, filozofii, sensu życia, wszystko na tle otwierającego cytatu ze Zbigniewa Herberta. Dziwny styl opowiadania kamerą Cronenberga od pierwszych kadrów irytuje. Wkurza syntetyczny świat. Irytują grubą nicią szyte meta-parabole do kondycji globalnego świata. Pattinnson jest pozbawiony charyzmy w groteskowym wymiarze, co znacząco utrudnia wejście w role pozostałym postaciom. Wszyscy aktorzy zagrywają się na całego, próbują grać dziwnie, znacząco, a wychodzi im głupio i manierycznie. Widać, że zostali całkiem osamotnieni przez reżysera.

Franek siedział, oglądał, minuty dłużyły się niemiłosiernie. Na koniec odetchnął z ulgą, że to koniec.  Cosmopolis Cronenberga, to jego zdaniem filmowa pomyłka. Jeszcze nie wie, czy sięgnie po powieść, choć jest w stanie sobie wyobrazić, że między wierszami pojawią się sensy, których między klatkami zabrakło. Nie wszystko da się zekranizować.

Franek napisał tę krótką recenzję w trzeciej osobie, jako urozmaicenie, wobec tematu filmowego, do którego serca nie miał, i który serca jego nie poruszył. Tym, którzy chcą się zapoznać z twórczością DeLillo, a z jakiegoś powodu nie mogą jej przeczytać, Franek poleca audiobooki.

oj, lepiej nie

Cosmopolis, reż. D. Cronenberg, Francja, Kanada, Portugalia, Włochy 2012

4 komentarze:

  1. Hihi, on naprawdę jedzie się ostrzyc, czy to jakaś przenośnia :)?

    OdpowiedzUsuń
  2. Serio. To kluczowa, zarazem jedyna motywacja bohatera, by pchać się w miasto limuzyną. Ostrzyc się:

    http://www.bravenewhollywood.com/wp-content/uploads/2012/05/robert-pattinson-hair-cut-cosmopolis.jpg

    OdpowiedzUsuń
  3. Miałam sobie odpuścić ten film... ale teraz chyba jednak obejrzę :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Proponuję wybrać się limuzyną.

    OdpowiedzUsuń