Friends with benefits
to już ponoć zjawisko kulturowe. Nowa forma organizacji związków, która nijak ma
się do podstawowej komórki społecznej. Nie jestem ekspertem, ale z tego co się
orientuję, to nic innego jak zwykłe koleżeństwo, czasem przyjaźń, urozmaicane od
czasu do czasu seksem bez planowanych konsekwencji w postaci emocjonalnych
zobowiązań (nieplanowane konsekwencje ze swej definicji pojawiają się z
zaskoczenia). Czyli z angielskiego no strings
attached. I to nie jest deja vu. Nie umiem rozsądzić, jaka jest skala tego
zjawiska, ale z pewnością za Wielką Wodą ten model relacji międzyludzkiej ma
duże powodzenie i potencjał filmowy.
Nie tak dawno pisałem
o Sex Story, teraz pora na To tylko seks. Obydwa filmy,
mimo szeregu pozornych podobieństw i identycznego tematu różni cała reszta.
Jeśli chcesz wiedzieć, kto wygrywa starcie to…
Jak już pisałem, kluczem do satysfakcji z filmowej projekcji
są realistyczne oczekiwania. Jeśli w tym przypadku liczysz na atrakcyjną rozrywkę, w
atrakcyjnym wykonaniu – to właśnie dostaniesz. Do tego wzbogaconą o szczyptę błyskotliwości
i odrobinę melodramatycznej refleksji. Wszystko wymieszane razem z wprawą i znawstwem
rzemiosła.
Otwierająca sekwencja finezyjnie zaskakuje. Justin Timberlake jest w
zdecydowanie lepszej formie od infantylnie dziecinnego Ashtona Kutschera. Mila Kunis bardziej intrygująca
od landrynkowato przesłodzonej Natalie
Portman i jej wydumanych problemów egzystencjalnych. Bohaterowie To tylko sex tworzą energiczny
duet. Parę, której z przyjemnością kibicujemy, a perypetie której autentycznie
wciągają. Do tego otoczeni są przez żywe i kolorowe tło. Bryluje Woody Harrelson jako kolega z
biura Timberlake’a, błyszczy
także Patricia Clarkson –
jako matka Kunis. Wszystkie
elementy układanki, zgodnie z najlepszymi praktykami gatunku, są z sobą
dokładnie spasowane.
To tylko seks to solidna, momentami
błyskotliwa komedia romantyczna. Wszystko się w niej zgadza, a momentami jest
świeżo i pomysłowo. To także ciekawy materiał porównawczy dla tych, którzy widzieli Sex Story. To przykład tego, jak diametralnie różnie
można opowiedzieć w zasadzie tę samą, co do esencji, historię.
można
Panie Franku, dziękuję bardzo za tę recenzję, ona pomoże mi nie pójść na "cud..." i pewnie w ten weekend wybiorę się na ten "sex...". Ciekawość zżera mnie jednak potwornie, i choć każda komórka mojego ciała podpowiada mi, że nie można pozwolić sobie na nałożenie specjalnych okularów pozwalających podziwiać trój-mierne osiągnięcie naszej kinematografii, to jednak proszę o kilka powodów, dlaczego nie trzeba iść na bitwę...
OdpowiedzUsuńpozdrawiam, Bohdan
Franek, nie kumam. Na To tylko seks mozna, a na Skórę lepiej nie.. Wiem! Różne gatunki, ale rozumiem też, że ostateczne oceny są wydawane wg ujednoliconych kryteriów i wprowadzają jakąś gradację.
OdpowiedzUsuńGdybym miała voucher na bilet do kina i wybór między tymi dwoma filmami i zapytała Cię, na który powinnam pójść podtrzymałbyś naprawdę swoją opinię?
Elizko, dobrze kumasz. Nie jestem specjalistą od liczb, dlatego nie przyznaję recenzowanym filmom cyferek. Nie oceniam filmów, bo nie jestem filmo/rzeczo_znawcą. Sugeruję jedynie, co moim zdaniem "trzeba", co "warto", co "można", a czego "oj, lepiej nie" oglądać...
OdpowiedzUsuńTrzymając się swojej metody odpowiedziałbym Tobie, że darmowy bilet "można" wykorzystać na "To tylko seks" (jeśli masz ochotę na komedię romantyczną powyżej średniej), a "lepiej nie" pożytkować go na Almodovara, który jest rozczarowujący, pretensjonalny, irytujący i nudny.
Pozdrawiam i życzę dostatku voucherów!
Witaj Franku, mam 6 voucherów - jeden za chwilę spożytkuję na Dom Snów, z racji obsady.. A dodam, że Friends with Benefits też obejrzałam. I nawet nie umiem powiedzieć, czy mi się podobało, bo już zapomniałam - taki to film był. Pamiętam tylko opalone ciało Pani Kunis i jakieś YMCA na times square..
OdpowiedzUsuń