sobota, 14 stycznia 2012

"Moneyball", czyli o piłce podkręconej


Baseball, z mojego punktu widzenia, jest grą fascynującą. Moja fascynacja baseballem opiera się na nieustannym balansowaniu pomiędzy niewiedzą a ignorancją. Nie znam zasad, nie znam drużyn, gwiazd, zawodników, trenerów, nigdy nie oglądałem meczu/gry/spotkania. Z urywków baseballowego widowiska jestem w stanie wykoncypować, że prawdopodobnie chodzi o to, by trafić piłkę kijem i najlepiej wywalić ją hen za stadion, poczym biec od bazy do bazy i punktować, wbrew przeciwnikowi i jego interwencjom. Ta wiedza w pełni mi wystarcza. Rozbudza wręcz moją fascynację związaną na przykład z wielością funkcji, jakie zawodnik może pełnić podczas baseballowego meczu. Część z nich tak wyspecjalizowanych, że nie wymaga na pierwszy rzut (sic!) oka specjalnego przygotowania atletycznego, choć zapewne niezbędne są jakieś specjalistyczne umiejętności – pewnego chwytu, rzucania podkręconej piłki, czy stalowych nerwów, gdy rozpędzona piłka z drewnianym wkładem (to jedyny zgłębiony przeze mnie tajnik/tajemnica baseballu) leci gdzieś między oko lewe a prawe. Statystyczny zawodnik baseballu nie różni się w moim postrzeganiu od statystycznego Amerykanina i nie mam jasnej odpowiedzi na to, co tak pochłania statystycznego Amerykanina w owej grze, że została ona obudowana tak potężnym biznesem. Ta słodka niewiedza podsyca moją powściągliwą fascynację baseballem.

Moneyball nie jest filmem o baseballu. Wszyscy, którzy liczą, że to właśnie Brad Pitt będzie tym, od którego wreszcie dowiedzą się „o co w tej grze chodzi” mogą się srogo rozczarować. Nie Bradem Pittem, dla jasności. Moneyball dotyczy zakulisowych mechanizmów, które rządzą światem zawodowego sportu. To także w jakimś sensie film o innowacji. „Jednostka jako motor napędowy systemowej zmiany” – tak można sparafrazować temat filmu, ale przede wszystkim to film o obsesji. Jeśli kiedykolwiek mieliście poczucie, że każda cząstka Was mówi Wam, że macie rację, ale ta odbija się jak groch od ściany, bo cały zewnętrzny świat zajmuje wobec Was stanowisko, w najbardziej optymistycznym wariancie, życzliwie obojętne, to doskonale zrozumiecie filmową drogę Brada Pitta, który wciela się w postać Billy Beane’a – menadżera drużyny baseballowej. Wraz z pomocą Petera Branda (Jonah Hill) próbują dokonać rewolucji w podstawach myślenia o istocie gry. Czy to świat zwariował, czy to z nimi jest coś nie tak? Wszyscy dookoła siedzą zabunkrowani, na swoich stołkach. A oni z uporem brną w swoje, ale czy po swoje? Z każdym krokiem ponoszą koszta. Czy to żelazna konsekwencja i skrajna pewność siebie, czy też akt ostatecznej desperacji?

Moneyball jest filmem na wskroś amerykańskim, jednocześnie zupełnie nie hollywoodzkim. Nie ma tu prostych schematów i oczywistych rozwiązań (fabuła oparta jest na faktach). Brad Pitt perfekcyjnie ciągnie tę, pełną soczystych scen opowieść. W swojej kreacji jest bezpretensjonalnie wiarygodny i bezpośredni. Sceny, w których jest w samym środku menadżerskiego żywiołu i handluje zawodnikami, przerzucając ich kontrakty – a wraz z nimi życia, rodziny, hipoteki – niczym pionki na szachownicy, mają naprawdę potężną siłę rażenia. Jest coś w tym filmie, co sprawia, że oglądając, czułem się jak skórzana rękawica, w którą z impetem wpada podkręcona piłka.

Nie wiem, czy Brad Pitt zabiera swoje dzieci na mecze baseballu. Nie wiem też, czy chadza na nie bez dzieci. Ewidentnie czytam niewłaściwą prasę. Ale zdarza się, że oglądam właściwe filmy. Moneyball oglądnąć zdecydowanie:

warto

Moneyball, reż. B. Miller, USA 2011

2 komentarze:

  1. Świetny film w każdym wymiarze... scenariuszowym, reżyserskim, aktorskim, itp. W mojej idealistycznej naiwności bardzo trudno mi uwierzyć, że taka produkcja przez polski rynek przetacza się niemal niezauważona. Są wielkie nazwiska, entuzjastyczne recenzje, a bez pieniędzy na promocje widzów brak.

    OdpowiedzUsuń
  2. Znajdując oparcie w faktach:
    http://boxofficemojo.com/intl/poland/?yr=2012&wk=1&p=.htm
    Anonimowy z 04:40 AM

    OdpowiedzUsuń