Baseball, z mojego punktu widzenia, jest grą fascynującą.
Moja fascynacja baseballem opiera się na nieustannym balansowaniu pomiędzy
niewiedzą a ignorancją. Nie znam zasad, nie znam drużyn, gwiazd, zawodników,
trenerów, nigdy nie oglądałem meczu/gry/spotkania. Z urywków baseballowego
widowiska jestem w stanie wykoncypować, że prawdopodobnie chodzi o to, by
trafić piłkę kijem i najlepiej wywalić ją hen za stadion, poczym biec od bazy
do bazy i punktować, wbrew przeciwnikowi i jego interwencjom. Ta wiedza w pełni
mi wystarcza. Rozbudza wręcz moją fascynację związaną na przykład z wielością
funkcji, jakie zawodnik może pełnić podczas baseballowego meczu. Część z nich
tak wyspecjalizowanych, że nie wymaga na pierwszy rzut (sic!) oka specjalnego
przygotowania atletycznego, choć zapewne niezbędne są jakieś specjalistyczne
umiejętności – pewnego chwytu, rzucania podkręconej piłki, czy stalowych nerwów,
gdy rozpędzona piłka z drewnianym wkładem (to jedyny zgłębiony przeze mnie
tajnik/tajemnica baseballu) leci gdzieś między oko lewe a prawe. Statystyczny
zawodnik baseballu nie różni się w moim postrzeganiu od statystycznego
Amerykanina i nie mam jasnej odpowiedzi na to, co tak pochłania statystycznego
Amerykanina w owej grze, że została ona obudowana tak potężnym biznesem. Ta
słodka niewiedza podsyca moją powściągliwą fascynację baseballem.
Moneyball nie jest filmem o
baseballu. Wszyscy, którzy liczą, że to właśnie Brad Pitt będzie tym, od którego
wreszcie dowiedzą się „o co w tej grze chodzi” mogą się srogo rozczarować. Nie Bradem Pittem, dla jasności. Moneyball dotyczy zakulisowych mechanizmów, które
rządzą światem zawodowego sportu. To także w jakimś sensie film o innowacji.
„Jednostka jako motor napędowy systemowej zmiany” – tak można sparafrazować
temat filmu, ale przede wszystkim to film o obsesji. Jeśli kiedykolwiek
mieliście poczucie, że każda cząstka Was mówi Wam, że macie rację, ale ta
odbija się jak groch od ściany, bo cały zewnętrzny świat zajmuje wobec Was
stanowisko, w najbardziej optymistycznym wariancie, życzliwie obojętne, to
doskonale zrozumiecie filmową drogę Brada Pitta, który wciela się w
postać Billy Beane’a –
menadżera drużyny baseballowej. Wraz z pomocą Petera Branda (Jonah Hill) próbują dokonać
rewolucji w podstawach myślenia o istocie gry. Czy to świat zwariował, czy to z
nimi jest coś nie tak? Wszyscy dookoła siedzą zabunkrowani, na swoich stołkach.
A oni z uporem brną w swoje, ale czy po swoje? Z każdym krokiem ponoszą koszta.
Czy to żelazna konsekwencja i skrajna pewność siebie, czy też akt ostatecznej
desperacji?
Moneyball jest filmem na wskroś amerykańskim, jednocześnie zupełnie nie
hollywoodzkim. Nie ma tu prostych schematów i oczywistych rozwiązań (fabuła
oparta jest na faktach). Brad
Pitt perfekcyjnie ciągnie tę, pełną soczystych scen opowieść. W swojej
kreacji jest bezpretensjonalnie wiarygodny i bezpośredni. Sceny, w których jest
w samym środku menadżerskiego żywiołu i handluje zawodnikami, przerzucając ich
kontrakty – a wraz z nimi życia, rodziny, hipoteki – niczym pionki na
szachownicy, mają naprawdę potężną siłę rażenia. Jest coś w tym filmie, co
sprawia, że oglądając, czułem się jak skórzana rękawica, w którą z impetem
wpada podkręcona piłka.
Nie wiem, czy Brad
Pitt zabiera swoje dzieci na mecze baseballu. Nie wiem też, czy chadza na
nie bez dzieci. Ewidentnie czytam niewłaściwą prasę. Ale zdarza się, że oglądam
właściwe filmy. Moneyball oglądnąć zdecydowanie:
warto
Świetny film w każdym wymiarze... scenariuszowym, reżyserskim, aktorskim, itp. W mojej idealistycznej naiwności bardzo trudno mi uwierzyć, że taka produkcja przez polski rynek przetacza się niemal niezauważona. Są wielkie nazwiska, entuzjastyczne recenzje, a bez pieniędzy na promocje widzów brak.
OdpowiedzUsuńZnajdując oparcie w faktach:
OdpowiedzUsuńhttp://boxofficemojo.com/intl/poland/?yr=2012&wk=1&p=.htm
Anonimowy z 04:40 AM