Podobno tuż przed śmiercią widać światełko w tunelu. Nie
wiem. Nie sprawdzałem. Ale potwierdza to wiele osób, które przeżyło śmierć
kliniczną. Ruszając w stronę światła, powracali do ziemskiej świadomości. Światełko
w ciemności stało się nieoczywistym symbolem nadziei. Nieoczywistym dlatego, że
w ciemności oślepia na tyle, że nigdy do końca nie wiadomo, co tak naprawdę za
sobą skrywa. Pierwsza połowa XX wieku to były mroczne czasy. Prawdopodobnie
najmroczniejsze w historii ludzkości. W Ciemności Agnieszki Holland to
portret pogrążonych w mroku, lwowskich kanałów przez ostatnie czternaście
miesięcy II wojny światowej. Świat, w którym nigdy nie wiadomo, czy światełko na
końcu tunelu zwiastuje nadchodzącą pomoc, czy nieuchronną śmierć. Na początku
nowego roku film ten to swoiste światełko w mrocznym tunelu rodzimej
kinematografii. Jeśli chcesz, drogi Czytelniku, dowiedzieć się, jak mocno się
pali, to…
Gdy zgasło światło w kinowej sali, moje serce zaczęło szybciej
bić. Lęk, wobec najnowszego filmu Holland, był spory. Każdy,
kto zmierzył się z i poległ na Janosiku, wie, o czym mówię.
Zaczęło się. Dosyć szybko rozwiewają się obawy, które można mieć po obejrzeniu
kiepskiego zwiastuna. W Ciemności pozytywnie
zaskakuje realizacyjnym rozmachem i pietyzmem. Scenografia, kostiumy,
charakteryzacja – wszystko na światowym poziomie, uwiecznione w pastelowych barwach
na znakomitych zdjęciach Jolanty
Dylewskiej. Ojczyste języki, lwowska gwara to wszystko brzmi bardzo dobrze.
Niemcy mówią po niemiecku, Polacy po polsku, lwowiacy po lwowsku itd., co buduje
kosmopolityczny klimat wojennego Lwowa i przy okazji, zupełnie na marginesie ośmiesza
produkcje w rodzaju Czasu Honoru. Wojna u Holland jest okrutna. Zimna,
bezduszna, bezmyślna, bezlitosna, a ludzie nią doświadczeni rozmywają się we
wszystkich odcieniach szarości. Wszystko się zgadza. Poza tym, że nie wybucha
żadna bomba. Agnieszka
Holland zrobiła bardzo przyzwoity film. Nie więcej, nie mniej.
Poszczególne sceny są mocne, ale nie da się oprzeć wrażeniu,
że wszystko już gdzieś widzieliśmy. Brakuje czegoś, co na stałe wryłoby się w
pamięć, w jakąś zupełnie nową przegródkę. Próby nowego spojrzenia na wojnę, postawienia
świeżego pytania, czy zaglądnięcia w nieznany do tej pory zakamarek. Filmowi
nie pomagają zasadnicze problemy dramaturgiczne, już na poziomie scenariusza.
Opowieść kilkukrotnie gubi widza. Film momentami ciągnie się powoli, z drugiej
strony sceny niemiłosiernie się mnożą, nie bardzo wiadomo w jakim celu. Bardzo
szybko wszystko staje się jasne w warstwie tzw. „dziania się”, zaś motywacje
postaci, będące motorem ich decyzji pozostają w cieniu. Tematem filmu zdaje się
być pytanie: „skąd się bierze dobro?”, ale refleksja nt. istoty dobra jest powierzchowna.
Żadna odpowiedź nie pada. Być może dobrze, bo dzięki temu unikamy
pretensjonalności, czy naiwnego dydaktyzmu, ale momentami brak odwagi w
zanurzeniu się w nieznane rejony ludzkiej psychiki razi i pozostawia uczucie
niedosytu. Dobroć u głównego bohatera - Sochy pojawia się „ot tak”. Jego
nieracjonalne działania z jednej strony podkreślają absurd czasów, w jakich
przyszło mu żyć. Z drugiej, nie otwierają żadnej nieznanej furtki. W Ciemności w warstwie
znaczeń i emocji oferuje wyłącznie to, czego można się było po tym filmie spodziewać.
Nic więcej. Nie znajdziemy dodanej wartości
humanistyczno-emocjonalno-intelektualnej, która wyszłaby poza poziom
oczywistości. Przy całej rzetelności i sumienności realizacyjnej film nie jest
wolny od małych niedociągnięć. To kino na wysokim poziomie solidności, któremu
jednak daleko do wybitności. Nie ma obsadowych pomyłek, ale są omsknięcia w
poszczególnych rolach. Drugi plan nie jest mocnym punktem. Benno Fürmann ma momenty
świetne, ale w kilku miejscach gubi się i niebezpiecznie zbliża się do granicy
patosu. Zbyt często fałsz pobrzmiewa w postaci granej przez Herberta Knaupa (nie pomaga
postsynchron, dzięki któremu niemiecki aktor mówi płynną polszczyzną). Kinga Preis, jako żona
Sochy, jest wyłącznie dramaturgiczną figurą. Sam Więckiewicz jest
wiarygodny i dobrze przygotowany. Gra skutecznie, za pomocą bardzo prostych
środków. Trudno mówić tu o roli życia.
W ciemności nie zbawi polskiej
kinematografii. Być może zostanie zauważony przez Oskarową Akademię, ale nie
zmieni to faktu, że to po prostu udana koprodukcja, dzięki której opowiedziana
została kolejna odsłona dramatu wojny. Mówienie o dziele przełomowym jest
zdecydowanym nadużyciem. Jeśli, drogi Czytelniku, widziałeś Kanał i Listę Schindlera, jeśli
znasz Pianistę, nie oczekuj
polemiki. Dostaniesz solidną powtórkę na wysokim estetycznie poziomie.
Ostatecznie zdecydowanie można, ale nie jestem przekonany czy warto
W Ciemności, reż. A. Holland, koprodukcja
2011
bardzo dziękuję za recenzję! nie będąc w Polsce na razie filmu nie obejrzę, a bardzo byłam ciekawa czyjejś opinii. :)
OdpowiedzUsuń