czwartek, 8 września 2011

"O Północy w Paryżu" czyli, że dawniej to było, a teraz to, panie, bida…


Gdybym był krytykiem z trzydziestoletnim doświadczeniem wzdychałbym często. Wcale nie dlatego, że podupadałbym już zapewne na zdrowiu. To też, ale przede wszystkim wzdychałbym z nostalgii. Przymykałbym delikatnie powieki i prawie bezgłośnie szeptał „ach, to były czasy…”. Nic by z tego mojego wzdychania dla świata nie wynikało. Ot, szum taki tylko… Sam bym się pewnie uśmiechnął do siebie, od czasu do czasu. I tyle. Ale nie jestem. I nie wzdycham.

Woody Allena lubimy. Zwykło się go lubić. Ci, co go nie lubią, zwykle robią to bez krzty zacietrzewienia. Po prostu, nie lubić Woody Allena też może być modne. Ale nie ma się co nadymać. Woody Allen się nie nadyma. Woody Allen kręci swój film chyba, że gra na klarnecie. Jak gra na klarnecie to się nadyma, ale tylko dlatego, że inaczej się nie da. Woody Allen lubi Paryż. Podobno zna też kilka słów po francusku. Nie wiem, czy Woody Allen czyta Gałczyńskiego. Na pewno Gałczyński nie ogląda Woody Allena. Ciekawe co by pomyślał, gdyby obejrzał O Północy w Paryżu?

„Dorożkami to się dopiero jeździło. Ach, to były czasy…” Trochę się zagalopowałem. Proszę mi wybaczyć, ale to wszystko dlatego, drogi Czytelniku, że nie bardzo ,o najnowszym Woody Allena filmie, jest co pisać. Tym razem Woody Allen nie porywa widza w podróż. Podróż i owszem obserwujemy, ale raczej przyziemną mimo całej jej fantazyjności. Główny bohater gra „Woody Allenem”. Jest nudnawo-fajtłapowatym włóczykijem, który snuje się nocami po paryskich ulicach. Podczas schematycznego błąkania się, odkrywa jedynie szereg kulturowych klisz, mało śmiesznych i niespecjalnie stymulujących cytatów z historii sztuki, raz lepiej, raz gorzej spersonifikowanych na ekranie. Po nocnej włóczędze wraca do swej nudnej i schematycznie-stereotypowej narzeczonej. Wymienia z przyszłymi teściami garść schematycznych złośliwości, a gdy kończy, to już zmierzcha i… Znowu zaczyna się błąkanie… I tak to się kręci. Przewidywalnie. Niezbyt błyskotliwie. Nudnawo. Aż do końca.

Dla pełnego obrazu tego, co Cię, drogi Czytelniku, w kinie spotka. Fragment wywiadu z reżyserem:

Nostalgia też jest pułapką. Idealizuje czas, który bezpowrotnie minął. Jak już wspomniałem, teraźniejszość jest koszmarem nie do wytrzymania. Dlatego pojawia się złudna myśl, że gdyby się żyło odrobinę wcześniej, w innych warunkach, w otoczeniu sławnych ludzi, zapewne rzeczywistość byłaby znacznie przyjemniejsza. Powiedzmy, że po obejrzeniu musicalu Vincente Minnellego „Gigi” ktoś uzna, że belle époque była rajem. Jeździło się na kucykach, świeciły lampy naftowe, wszystko wyglądało cudownie. Bajka! No, a jeśli musielibyśmy pójść do dentysty? Albo poprosić o środki znieczulające przy porodzie żony? Wtedy czar pryska.*

Oglądanie O Północy w Paryżu nie ma nic wspólnego z traumą wyrywanego zęba, tym bardziej bez znieczulenia, ale czar tego filmu, po klimatycznej sekwencji otwierającej, szybko pryska. Moja opinia:

można

O Północy w Paryżu, reż. W. Allen, Hiszpania, USA 2011

12 komentarzy:

  1. Na film się chętnie wybiorę dziwi mnie natomiast hasło na plakacie "jego najbardziej kasowa komedia". Raczej filmy Allena nie zwykły się tak reklamować - bo po co?

    OdpowiedzUsuń
  2. Hasło 'najbardziej kasowa komedia' jest ujmująco szczere. Na film warto pójść, ale chyba tylko po to, by mieć o nim własne zdanie. Kilka więcej takich niewypałów i chodzenie na Allena przestanie być w 'dobrym, towarzyskim tonie';-).

    OdpowiedzUsuń
  3. Wszystko zależy od punktu "siedzenia". Z perspektywy dystrybutora i producenta "kasowość" jest kategorią kluczową. Niestety niewiele będzie znaczyć dla Ciebie - widzu, w ciemnej sali kinowej wzdychającego, "ach, ten Allen... kiedyś to robił filmy..."

    OdpowiedzUsuń
  4. Mnie się podobał. Lekki, leciutki. Może dlatego, że jestem duuuużo starsza - więc i składzik ze starociami, wytartymi chwytami mi bliższy.

    OdpowiedzUsuń
  5. Raczej wątpię, by wiek coś tłumaczył. Ja też swoje lata mam (więcej niż Franek), lubię starocie, Paryż, Hemigwaya, słowem wszystko niemal, co pojawia się w "O północy..." ... mimo to do kupy razem wzięte w filmie Allena jakoś mi się to nie składa.

    OdpowiedzUsuń
  6. ano prawdę powiadacie ludziska kochane...
    kiepskie to, naciągane i do bólu banalne :(

    OdpowiedzUsuń
  7. A ja byłem autentycznie zachwycony. Banalna ale jednocześnie lekka i przyjemna fabuła, w bardzo mocnym cudzysłowie. Ale przede wszystkim świetna atmosfera, błyskotliwe i zabawne dialogi (typowy, allenowski styl). Świetny, przyjemny film. Odprężyłem się, zrelaksowałem i autentycznie zatęskniłem za zatopionym w strugach deszczu, nostalgicznym Paryżem. Polecam.

    OdpowiedzUsuń
  8. Kogo nie spotkam, to gadamy o Allenie. Temat to więc gorący i chyba trochę śliski.... A Paryż w strugach deszczu? Polecam jesienną wycieczkę do Krakowa. To dopiero cudo! Ech, też zatęskniłam;-).

    OdpowiedzUsuń
  9. Byłam, i się wynudziłąm. Paryż ładnie sfotografowany i tyle. Uległam reklamie o tej najbardziej kasowej komedii i ani razu, tak naprawdę, się nie uśmiałam. Całe szczęście,że nie wyciągnęłam z domu męża tylko rozczarowywałam się z sąsiadką.

    OdpowiedzUsuń
  10. Coś chyba w tym jest, że "O północy w Paryżu" bardziej podoba się kobietom niż mężczyznom. Bezpieczniej oglądać z sąsiadką;-).

    OdpowiedzUsuń
  11. Ha, ha! Dobry motyw z testem Bechdel(a). Woody na tym polu (także) poległ!

    OdpowiedzUsuń
  12. A mi się podobał;)
    Zgadzam się z jednym z przedmówców - mi też przypadła do gustu lekka atmosfera, fabuła (też chciałabym odbyć taką podróż w czasie jak Gil) oraz wyrafinowane dialogi a Allenowskim stylu. No i Paryż w deszczu...;)
    Jak dla mnie fajna alternatywa od komedii w typie hollywoodzkim. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń